piątek, 2 stycznia 2015

Marcin Dolecki "Jeden z możliwych światów"







              Kiedy po raz pierwszy usłyszałem o książce pana Marcina pomyślałem, że ktoś próbuje na polskim gruncie powtórzyć światowy sukces „Świata Zofii” J. Gaardera. Oczywiście pesymistycznie uznałem, że to nie może się udać. Polacy czytają ogólnie rzecz biorąc tytuły, które są popularne za granicą, a nie odwrotnie. Poza tym u nas w szkołach nie ma filozofii, więc zapewne mało kto sięgnąłby po taką książkę na sklepowej półce. Dla całych pokoleń Polaków jest to po prostu strata czasu. Tak zostaliśmy wychowani. Znacznie większą popularnością cieszą się książki o gotowaniu, ponieważ bardziej przydają się na co dzień. Od dawna wpajano nam "pragmatyzm", skupienie na "codziennych sprawach", jako że rzecz oczywista - głębsza refleksja może być niebezpieczna dla każdego, kto chce sprawować władzę nad innymi. U  nas  „Światowi Zofii” względną nośność i reklamę zapewnił status „światowego bestsellera”. Tylko dlatego w Polsce książka nieźle się sprzedała. Spodziewałem się czegoś podobnego - grubej powieści napisanej przez Polaka, gdzie w fabułę wplecione są najbardziej znane teorie filozoficzne. 

              Otrzymałem od listonosza książkę liczącą sobie niecałe 160 stron. Jednak już od pierwszych akapitów zaczęło narastać we mnie zaciekawienie. Okazało się, że „Jeden z możliwych światów” to książka zupełnie inna niż „Świat Zofii” i autor wcale nie miał zamiaru podążać utartymi szlakami.

        Z jakiegoś powodu mam silne przeczucie, że większość redaktorów ze znanych wydawnictw odrzuciłoby tę książkę jako niezdatną do publikacji lub możliwą do opublikowania po dużych przeróbkach. Mam wrażenie, że po prostu nie załapaliby, o co w tej książce chodzi. Dlatego, że – takich książek się w Polsce prawie się nie publikuje, aż wreszcie zrobił to Marcin Dolecki.

       Już od pierwszych stron zorientowałem się, że mam do czynienia z opowieścią w stylu „Małego Księcia”. Symboliczne postacie głównych bohaterów sprawiają wrażenie „niedopracowanych”. Jest to oczywiście zabieg celowy, tak jak we wszystkich tego typu książkach. Nie ma tu zbyt wiele miejsca na konstruowanie świata od podstaw, monotonne budowanie fabuły i wyjaśnianie wszystkich szczegółów. Pamiętacie „Małego Księcia”? Autor nie wytłumaczył na przykład w jaki sposób Mały Książę porusza się w przestrzeni kosmicznej bez skafandra, nie objaśnił też, skąd bierze żywność Pijak żyjący na swojej planecie, ani kim są jego rodzice… (już widzę te krytyczne znaki zapytania postawione na marginesach przez doprowadzonego do szewskiej pasji redaktora) Sięgając więc po „Jeden z możliwych światów” nie spodziewajmy się klasycznej powieści z gatunku fantastyki. Mamy do czynienia raczej z przypowieścią w której najważniejsze jest przesłanie. 

Akcja rozgrywa się w totalitarnym państwie rządzonym przez imperatora „troszczącego się o szczęście swoich dzieci”. Głównym bohaterem jest Filip, wrażliwy i zadający wiele pytań młody człowiek. Marzyciel zainteresowany astronomią i lubiący wpatrywać się przez teleskop w odległe gwiazdy, być może w poszukiwaniu innych światów niż ten, w którym wypadło mu żyć. Jego rodzice zostali uwięzieni przez tyrana. Wydaje się, że Filip jest jednym z niewielu, którzy nie zatracili jeszcze wiary w sens myślenia i zadawania pytań. Reszta społeczeństwa wtopiła się w swoje zwykłe, codzienne role i stara się być jak najmniej widoczna, by uniknąć kłopotów. W tym sensie opowieść pana Doleckiego jest zawsze aktualna.

Postać Filipa jest dobrze skonstruowana. Jest on jakby pierwowzorem tych wszystkich młodych, zbuntowanych ludzi, którzy zastanawiają się nad życiem, zanim codzienność dojrzałości wtłoczy ich w swoje tryby.

Filip poznaje piękną Julię. Niestety także oni od pierwszych kart książki zmuszeni są do ucieczki przed aresztowaniem. Akcja staje się wartka i ma w sobie coś z powieści sensacyjnej. Ucieczka bohaterów przybiera jednak bardzo zaskakujący obrót… odnajdują bowiem niezwykły artefakt umożliwiający przenoszenie się w czasie i przestrzeni oraz… spotkanie z największymi myślicielami ludzkości jak święty Augustyn, Kartezjusz a nawet… Richard Dawkins. Każdy z nich przedstawia bohaterom własną filozofię i swoją wizję świata.

Nie będę oczywiście zdradzał zakończenia, ale w całej powieści widać inspirację znanym mitem o jaskini platońskiej. Czyżby „ucieczkę” również należało rozumieć w sensie metaforycznym? W przypowieści Platona tylko jeden spośród „niewolników” ucieka. Reszta żyje swoimi złudzeniami i trwa w świecie, który chociaż jest straszny – to wydaje się znany i bezpieczny. Niewolnicy złudzeń nie znają „światła” prawdy i dobra. Tylko jeden człowiek decyduje się na opuszczenie jaskini i – podobnie jak Filip  w opowieści pana Doleckiego – udaje się w pełną przygód i niebezpieczeństw wędrówkę. W „Jednym z możliwych światów” ta wędrówka to spotkanie z filozofią i jej najbardziej znanymi myślicielami.

No cóż, w tym momencie warto przytoczyć słowa Bertranda Russella:
Człowiek, któremu obcy jest posmak filozofowania przechodzi przez życie jako więzień przesądów przejętych ze zdrowego rozsądku, z obiegowych wierzeń jego epoki i narodu, a także z przekonań, które rozwinęły się w jego umyśle bez starannych dociekań czy też wynikającej z nich aprobaty.

                Zachęcam do sięgnięcia po „Jeden z możliwych światów”. Jest napisana przystępnym językiem, a dzięki warstwie fabularnej czyta się ją po prostu dobrze. Nadaje się dla młodzieży i dorosłych. Symboliczny charakter opowieści sprawia, że można wracać do niej wiele razy i pokusić się o własną interpretację. Mam nadzieję, że przyjdą takie czasy, gdy książka pana Marcina wejdzie do kanonu szkolnych lektur. Z pewnością na to zasługuje.

                 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz