Kiedy po raz pierwszy usłyszałem o książce pana Marcina pomyślałem, że ktoś próbuje na polskim gruncie powtórzyć światowy sukces „Świata Zofii” J. Gaardera. Oczywiście pesymistycznie uznałem, że to nie może się udać. Polacy czytają ogólnie rzecz biorąc tytuły, które są popularne za granicą, a nie odwrotnie. Poza tym u nas w szkołach nie ma filozofii, więc zapewne mało kto sięgnąłby po taką książkę na sklepowej półce. Dla całych pokoleń Polaków jest to po prostu strata czasu. Tak zostaliśmy wychowani. Znacznie większą popularnością cieszą się książki o gotowaniu, ponieważ bardziej przydają się na co dzień. Od dawna wpajano nam "pragmatyzm", skupienie na "codziennych sprawach", jako że rzecz oczywista - głębsza refleksja może być niebezpieczna dla każdego, kto chce sprawować władzę nad innymi. U nas „Światowi
Zofii” względną nośność i reklamę zapewnił status „światowego bestsellera”. Tylko
dlatego w Polsce książka nieźle się sprzedała. Spodziewałem się czegoś podobnego - grubej powieści napisanej przez Polaka, gdzie w
fabułę wplecione są najbardziej znane teorie filozoficzne.
Otrzymałem od listonosza książkę liczącą sobie niecałe 160
stron. Jednak już od pierwszych akapitów zaczęło narastać we mnie
zaciekawienie. Okazało się, że „Jeden z możliwych światów” to książka zupełnie
inna niż „Świat Zofii” i autor wcale nie miał zamiaru podążać utartymi
szlakami.
Z
jakiegoś powodu mam silne przeczucie, że większość redaktorów ze znanych
wydawnictw odrzuciłoby tę książkę jako niezdatną do publikacji lub możliwą do
opublikowania po dużych przeróbkach. Mam wrażenie, że po prostu nie załapaliby,
o co w tej książce chodzi. Dlatego, że – takich książek się w Polsce prawie się nie publikuje, aż wreszcie zrobił to Marcin Dolecki.
Już
od pierwszych stron zorientowałem się, że mam do czynienia z opowieścią w stylu
„Małego Księcia”. Symboliczne postacie głównych bohaterów sprawiają wrażenie
„niedopracowanych”. Jest to oczywiście zabieg celowy, tak jak we wszystkich
tego typu książkach. Nie ma tu zbyt wiele miejsca na konstruowanie świata od
podstaw, monotonne budowanie fabuły i wyjaśnianie wszystkich szczegółów. Pamiętacie
„Małego Księcia”? Autor nie wytłumaczył na przykład w jaki sposób Mały Książę
porusza się w przestrzeni kosmicznej bez skafandra, nie objaśnił też, skąd
bierze żywność Pijak żyjący na swojej planecie, ani kim są jego rodzice… (już widzę te krytyczne znaki zapytania postawione na marginesach przez doprowadzonego do szewskiej pasji redaktora) Sięgając więc po „Jeden z możliwych światów”
nie spodziewajmy się klasycznej powieści z gatunku fantastyki. Mamy do
czynienia raczej z przypowieścią w której najważniejsze jest przesłanie.
Akcja rozgrywa
się w totalitarnym państwie rządzonym przez imperatora „troszczącego się o
szczęście swoich dzieci”. Głównym bohaterem jest Filip, wrażliwy i zadający
wiele pytań młody człowiek. Marzyciel zainteresowany astronomią i lubiący
wpatrywać się przez teleskop w odległe gwiazdy, być może w poszukiwaniu innych
światów niż ten, w którym wypadło mu żyć. Jego rodzice zostali uwięzieni przez
tyrana. Wydaje się, że Filip jest jednym z niewielu, którzy nie zatracili
jeszcze wiary w sens myślenia i zadawania pytań. Reszta społeczeństwa wtopiła
się w swoje zwykłe, codzienne role i stara się być jak najmniej widoczna, by
uniknąć kłopotów. W tym sensie opowieść pana Doleckiego jest zawsze aktualna.
Postać Filipa
jest dobrze skonstruowana. Jest on jakby pierwowzorem tych wszystkich młodych,
zbuntowanych ludzi, którzy zastanawiają się nad życiem, zanim codzienność
dojrzałości wtłoczy ich w swoje tryby.
Filip poznaje
piękną Julię. Niestety także oni od pierwszych kart książki zmuszeni są do
ucieczki przed aresztowaniem. Akcja staje się wartka i ma w sobie coś z
powieści sensacyjnej. Ucieczka bohaterów przybiera jednak bardzo zaskakujący
obrót… odnajdują bowiem niezwykły artefakt umożliwiający przenoszenie się w
czasie i przestrzeni oraz… spotkanie z największymi myślicielami ludzkości jak
święty Augustyn, Kartezjusz a nawet… Richard Dawkins. Każdy z nich przedstawia
bohaterom własną filozofię i swoją wizję świata.
Nie będę
oczywiście zdradzał zakończenia, ale w całej powieści widać inspirację znanym
mitem o jaskini platońskiej. Czyżby „ucieczkę” również należało rozumieć w
sensie metaforycznym? W przypowieści Platona tylko jeden spośród „niewolników”
ucieka. Reszta żyje swoimi złudzeniami i trwa w świecie, który chociaż jest
straszny – to wydaje się znany i bezpieczny. Niewolnicy złudzeń nie znają
„światła” prawdy i dobra. Tylko jeden człowiek decyduje się na opuszczenie
jaskini i – podobnie jak Filip w
opowieści pana Doleckiego – udaje się w pełną przygód i niebezpieczeństw
wędrówkę. W „Jednym z możliwych światów” ta wędrówka to spotkanie z filozofią i
jej najbardziej znanymi myślicielami.
No cóż, w tym
momencie warto przytoczyć słowa Bertranda Russella:
Człowiek, któremu obcy jest posmak
filozofowania przechodzi przez życie jako więzień przesądów przejętych ze
zdrowego rozsądku, z obiegowych wierzeń jego epoki i narodu, a także z
przekonań, które rozwinęły się w jego umyśle bez starannych dociekań czy też
wynikającej z nich aprobaty.
Zachęcam
do sięgnięcia po „Jeden z możliwych światów”. Jest napisana przystępnym
językiem, a dzięki warstwie fabularnej czyta się ją po prostu dobrze. Nadaje
się dla młodzieży i dorosłych. Symboliczny charakter opowieści sprawia, że
można wracać do niej wiele razy i pokusić się o własną interpretację. Mam
nadzieję, że przyjdą takie czasy, gdy książka pana Marcina wejdzie do kanonu
szkolnych lektur. Z pewnością na to zasługuje.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz