Tekst udostępniam do wykorzystania, jeśli ktoś uzna, że mógłby pomóc mu w poprowadzeniu zajęć.
Miejska puszcza
Adaś chodzi
do czwartej klasy szkoły podstawowej. Od pewnego czasu ma tylko jedno wielkie
marzenie. Chciałby sam wracać do domu, tak jak niektórzy koledzy.
Roksana,
która jest w tej samej klasie co Adaś może już sama wracać do domu. Jest z tego
bardzo dumna i dlatego zawsze stara się, żeby koledzy i koleżanki to zauważyli.
Wychodząc ze świetlicy zawsze głośno trzaska drzwiami i krzyczy – „wychodzę
sama do domu! Już jest czternasta!”. I na wszelki wypadek, gdyby pan od
świetlicy ośmielił się mieć jakieś wątpliwości dodaje – „mam zgodę rodziców!”.
Adaś uważa,
że to strasznie niesprawiedliwe. Jego mama niespecjalnie chce się zgodzić na
to, by mógł sam chodzić do domu. Często rozmawiają na ten temat.
„A Roksana
już może!” – Mówi Adaś.
„Roksana
mieszka blisko, nie to co ty” – Odpowiada mama – „Masz do przejścia kilka ulic
oraz to dziwne skrzyżowanie, na którym grasuje Czerwony Tramwaj i jego
pomocnicy - drapieżne samochody.
Bajkę o
miejskiej puszczy mama opowiedziała Adasiowi po raz pierwszy, kiedy miał siedem
lat. Brzmiała ona mniej więcej tak:
„Dawno temu,
kiedy nie było jeszcze Poznania, na tych terenach rosła pradawna puszcza.
Ludzie zapuszczali się tu niechętnie, a wielu z tych, którzy się na to
odważyli, nigdy nie wracało. Niektóre miejsca w puszczy były bardzo
niebezpieczne, mówiło się, że żyją w nich wrogie człowiekowi zwierzęta. Starzy
ludzie po cichu opowiadali dzieciom o wilkach, ale widać było, że nie mówią
całej prawdy. Wiadomo było tylko, że ci którzy je ujrzeli i zdołali ujść z
życiem bardzo niechętnie mówili o tym, co rzeczywiście zobaczyli. Mówi się, że
na skraju tego lasu stała stara chatka, a w niej żyła dobra wróżka, która
ostrzegała wędrowców chcących wejść do tego niebezpiecznego lasu. Miała na imię
Marianna.
Kiedy miasto
zaczęło się rozrastać, prastary las został wycięty. Pobudowano drogi, tory
tramwajowe i mnóstwo domów. Aby uzyskać miejsce pod budowę – podpalono las.
Zginęło wtedy mnóstwo zwierząt. Legenda głosi jednak, że te najbardziej wrogie
wobec człowieka nie odeszły na zawsze. Pozbawione swojego domu stały się
jeszcze bardziej złośliwe i niebezpieczne. Ich duchy nadal można spotkać, nawet
w biały dzień i to w środku miasta.
Dlatego zawsze trzeba być bardzo ostrożnym. Istnieją oczywiście również
dobre duchy, które nas strzegą, i przybrały one inną postać, niż te złe".
Adaś jest bystrym chłopcem i coś w tej opowieści mu się nie zgadzało.
- Jak to możliwe, że duchy tych złych zwierząt nadal są w
mieście – zapytał – jeżeli ich nie widać? Chętnie zobaczę takie duchy, jeśli
tylko mi je pokażesz.
Wtedy mama
nic nie odpowiedziała. Zamiast tego zabrała Adasia na krótki spacer. Pokazała
mu przejście dla pieszych, po którym na zielonym świetle przechodziła młoda
dziewczyna z słuchawkami na uszach. Nagle z piskiem opon zza zakrętu wyskoczył
jakiś samochód. Mimo czerwonego światła wpadł na przejście dla pieszych, o mały
włos nie uderzając w dziewczynę, która w ostatniej chwili zdążyła odskoczyć.
- To jeden z
nich – powiedziała szeptem mama – a jest ich więcej. Polują na ludzi, tak jak
robiły to kiedyś w puszczy. Są tutaj nadal, chociaż ich nie widać. Sprawiają,
że kierowca naciska pedał hamulca o sekundę za późno. Rozwiązują sznurówki
dzieciom, żeby te się przewróciły. Potrafią sprawić, że czerwone światło stanie
się na chwilę zielone, albo że jadące samochody będą na moment wyglądały tak,
jakby stały w miejscu. To tylko niektóre z wielu ich sztuczek.
Mniej więcej
tak brzmiały opowieści mamy, ale im starszy robił się Adaś tym mniej chciał w
nie wierzyć. Pani od przyrody powiedziała, że żadnych duchów nie ma, a przecież
pani od przyrody wie wszystko najlepiej, prawda?
Wreszcie
nadszedł upragniony dzień, stało się to jakoś w połowie roku szkolnego. Adaś
dowiedział się, że będzie mógł sam pójść do szkoły. Mama wyglądała na
zaniepokojoną.
- Uważaj na
siebie – ostrzegła go – wierz mi lub nie, ale oni istnieją. Najgorszy z nich i
najbardziej podstępny pojawia się gdzieś w pobliżu waszej szkoły i przejmuje
kontrolę nad czerwonym tramwajem. Atakuje znienacka, pojawia się nagle i
niespodziewanie, jest szczególnie złośliwy.
- Dobrze,
dobrze mamo – Adaś miał już po dziurki w nosie tych dziwnych historyjek. Wybiegł z mieszkania i pognał na
ulicę.
- Magiczne
znaki! – Zawołała za nim mama – Magiczne znaki, pamiętaj o nich!
Adaś zbliżał
się już do szkoły i rzecz jasna nie spotkał po drodze żadnych duchów. Niedaleko
szkoły znajdowało się przejście dla pieszych ze światłami. Kiedy zbliżał się do
przejścia zauważył, że światła popsuły się. Zamiast zielonego lub czerwonego
łypało na niego teraz tylko jedno – pomarańczowe. Co robić?
Wtedy
przypomniała mu się magiczna formułka, której nauczyła go jego mama:
Popatrz w lewo, popatrz w prawo, nic nie
jedzie, ruszaj żwawo!
Powtórzył ją
kilka razy w myślach, rozejrzał się i przeszedł po pasach. W ten sposób dotarł
do wysokiego żywopłotu, który całkowicie zasłaniał mu widok. Pomarańczowe
światełko sygnalizacji świetlnej mrugało teraz jakby szybciej, zachęcająco.
Chodź, chodź, prędziutko!, zdawało się mówić, bo spóźnisz się do szkoły!
Biegnij, biegnij! Teraz!
Wtedy jednak
zobaczył magiczny znak, o którym mówiła mama. Cokolwiek by nie myśleć o jej
dziwnych opowieściach, znak stał tam rzeczywiście. Był na nim namalowany on –
najgroźniejszy ze wszystkich, najbardziej podstępny – Czerwony Tramwaj.
Spojrzał też na swoje sznurówki i zobaczył, że są one rozwiązane.
Zatrzymał
się jak wryty w ziemię. Wtedy w twarz uderzył go nagły podmuch powietrza.
Usłyszał przeraźliwy łoskot tramwaju, który pojawił się jakby znikąd, mijając
go zaledwie o centymetry. Gdyby nie zatrzymał się, i wszedł na tory – byłoby
już po nim.
Pan
motorniczy nawet nie zauważył Adasia. Zbytnio zdziwiło go zachowanie tramwaju,
który nie zareagował na hamulec, lecz zbliżając się do przejścia dla pieszych
jakby sam z siebie nagle przyśpieszył. Coś musiało się popsuć i to nie pierwszy
raz – pomyślał. Co za zbieg okoliczności - popsute światła i to dziwne
zachowanie pojazdu.
Po tej
przygodzie Adaś już zawsze pamiętał o magicznych znakach, których część kolegów
i koleżanek w ogóle nie zauważała. Tylko jedna rzecz nie dawała mu ciągle
spokoju. Pewnego razu zapytał o to mamę.
- Mamo, pytałem w szkole, i nikt oprócz mnie nie zna tej
dziwnej historii, która mi opowiadasz, o niebezpiecznych zwierzętach, które
stały się samochodami, tramwajami i autobusami, o złośliwych roślinach, które
zasłaniają widok na jezdnię, o strzegących nas magicznych znakach, o ostrzegającej
wędrowców dobrej wróżce Mariannie i jeszcze wielu innych rzeczach, które
pochodzą ze starej puszczy ale jakimś sposobem zostały tutaj nadal, tyle, że w innej postaci.
Skąd znasz tę historyjkę?
- Wiesz przecież jak mam na imię, prawda? Wiesz też gdzie
pracuję. – Zapytała mama.
- Jasne mamo! – odparł Adaś – Masz na imię Marianna i
pracujesz w Straży Miejskiej.
Nagle
zamilkł i otworzył usta szeroko ze zdziwienia, ponieważ dotarło do niego co
próbuje mu powiedzieć mama.
- Mamo, czy
wróżka Marianna to ty?
Mama jednak
nic nie odpowiedziała, tylko uśmiechnęła się bardzo tajemniczo.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz