czwartek, 24 listopada 2011

Coraz więcej agresji pośród nas

Kilka dni temu z telewizji dowiedziałem się o zdarzeniu, które miało miejsce w Poznaniu, na Placu Wolności. Pobity został dziennikarz, który wysiadł z wozu transmisyjnego. Podczas zamieszek "z okazji" 11 listopada obiektem ataków stawali się również dziennikarze, a także postronne, przypadkowe osoby.
Takich zdarzeń jest coraz więcej, w autobusach, w urzędach, na przystankach można zauważyć coraz większą frustrację i próby jej rozładowania. Nasz rząd nieodmiennie widzi tylko jedną receptę - zaostrzenie przepisów. Jest to bardzo chwytliwe hasło, ale niestety, niewiele to pomoże. Chamstwo, jak woda pod ciśnieniem, zawsze gdzieś wypłynie. Trzeba by raczej pomyśleć nad tym gdzie jest przyczyna tego ciśnienia i spróbować je jakoś zmniejszać.
Na domiar złego legalne stają się pewne znaki, które co tu dużo mówić mogą symbolizować tzw. "siłę, moc, brak litości, moralność panów" i tym podobne, cholernie niebezpieczne bzdury które jednak wyjątkowo dobrze przemawiają do wyobraźni półgłówków. My jako Polacy powinniśmy o tym najlepiej wiedzieć, ale widać, że zapomnieliśmy. 
Przede wszystkim agresja bardzo często wynika z frustracji. Brak perspektyw, brak pracy, brak dochodów, bycie "nikim"... do tego nieustanny kierat w którym młodzi ludzie muszą funkcjonować lub... od którego uciekają np. w kierunku właśnie działań przestępczych. Do tego wszechobecna kultura pieniądza, którego każdy pożąda ponad wszelką miarę. Jesteś wart tyle, ile masz pieniędzy - chciałoby się powiedzieć. Nic więc dziwnego, że jeśli ktoś ma ich niewiele czuje złość, rozpacz, wściekłość, które pragnie wyładować, chociaż pewnie nawet nie umie tego nazwać.Ten kto ma ich dużo wcale nie czuje się lepiej. Czy aby na pewno wszyscy zauważyli mój nowy samochód? Czy aby na pewno wszyscy wiedzą, że moje jest na wierzchu? Ta myśl z pewnością nie daje spać wielu osobom.
Nasz kraj znalazł się w pułapce. Rząd musi podejmować takie działania, jakich wymaga od niego Europa. Obym nie miał racji, ale przypominają one przelewanie z pustego w próżne i łatanie dziurawej burty okrętu skazanego na zatonięcie. Te działania polegają przede wszystkim na tzw. "reformach" czyli... oszczędzaniu. Co to oznacza w praktyce? Mniejsze dochody, gorsze wykształcenie, brak mieszkań, więcej pracy na czarno, więcej "przekrętów", więcej zadłużenia, większe bezrobocie, więcej chorych którzy nie mają na leki a więc chorują dłużej i ciężej (czytaj drożej), więcej biurokracji...skąd my to znamy... z Białorusi? Z Rosji?  Jest to kierunek działań zupełnie odwrotny do tego który trzeba by przyjąć, to znaczy maksymalnego wspierania przedsiębiorczości, edukacji i rozwoju. Słychać mnóstwo pustych frazesów, ale jak kultura ma się rozwijać w kraju gdzie książka czy podręcznik są po prostu paskudnie drogie? Jakim cudem Polak ma stać się zamożny, jeśli państwo zabiera mu z pensji co miesiąc około 30% dochodu? Co spowoduje, że ktokolwiek będzie chciał zakładać własny biznes w kraju, gdzie trzeba mieć kilkanaście stempli i pozwoleń, żeby postawić budkę z kurczakami, a i tak zostanie się przegonionym, bo np. francuski koncern zaplanuje sobie właśnie w tym miejscu hipermarket?  Po raz kolejny racje polityczne wygrywają ze zdrowym rozsądkiem. A wszystko jedynie po to, by ci którzy mają najwięcej stracili jak najmniej.
I jak tu się dziwić, że mamy frustratów wymachujących pięściami? Oni są jedynie skutkiem, przyczyny tkwią głębiej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz