W polskich firmach coraz popularniejszą funkcją staje się menadżer nadzorujący. Zadaniem tej osoby jest mianowicie "zoptymalizowanie kosztów pracy". Jest to zwykle osobnik gatunku pasożytniczego, zarabiający duże pieniądze. Z jakiegoś bliżej nieznanego powodu często są to ludzie zza granicy, nierzadko posługujący się łamaną polszczyzną (mówimy o menadżerach wysokiego stopnia).
Zadaniem tejże persony jest sianie postrachu między pracownikami i wdrażanie "strategii cytryny". Polega ona na wyciskaniu z każdego pracownika tylu sił ile jest on w stanie z siebie wykrzesać. Potem cytrynę wyrzuca się do kosza, a jej miejsce zajmuje nowa, soczysta, pełna nadziei cytrynka. I żeby nie było, że ja to wymyśliłem. Tego naprawdę uczą ich na szkoleniach.
W rezultacie otrzymujemy Pracownika Wielozadaniowego. Tak, to może nie mieć dla Was znaczenia. Ale przy następnej wizycie w sklepie/restauracji należącej do wielkiej Sieci wiedzcie - że człowiek, który podaje Wam kanapkę - jeszcze przed chwilą szorował kibel. Przybiegł szybko, bo usłyszał dzwonek i nie jestem całkowicie pewien, czy zdążył umyć ręce. Innym znów razem nie dziwcie się, że w sklepie nie ma nikogo, żeby Wam doradzić. Oni są, ale zbierają gumy do żucia przyschnięte do asfaltu na parkingu, ponieważ dostrzegł je Menadżer.
Ostatecznie również sam Menadżer zostaje wyciśnięty i zastąpiony nowym, więc można rzec, że dokonuje się jakaś dziejowa sprawiedliwość. Jedynymi osobami, których nie da się wycisnąć - są zagraniczni właściciele.
Jeśli to ma być ten niby "kapitalizm" - to ja dziękuję.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz