Jechałem dziś autobusem przez rozkopane z kretesem miasto X. Z jakiegoś powodu postanowiono rozpocząć remont w kilkunastu kluczowych punktach, paraliżując komunikację w stopniu niemal absolutnym.
Nie można było mówić o jakimkolwiek rozkładzie jazdy, wszystko jeździło kiedy chciało. Ludzie oczywiście zdenerwowani, i nie ma się co dziwić.
I gdy tak jechałem w autobusie, opóźnionym dobre pół godziny, w gorącu i ścisku - pojawił się kontroler biletów. Ja bilet miałem, ale kto inny nie miał i dostał karę, którą rzecz jasna, będzie musiał zapłacić, bo przecież Polska państwem prawa jest.
Ponieważ jestem osobą, której do głowy przychodzą nieraz dziwaczne myśli, zacząłem się zastanawiać, jakby to było, gdyby zwykli ludzie zaczęli wystawiać mandaty instytucjom. Jak by to było, gdyby dało się wystawić mandat za niemożność dojechania do pracy na czas, za nerwy, za nadszarpnięte zdrowie, za brak włączonej klimatyzacji w autobusie, za zniszczone resory w samochodach... Dlaczego niby ma to działać tylko w jedną stronę?
Czy nie byłaby to dobra motywacja? Czy MPK nie zdecydowałoby się obniżyć cen biletów o połowę w czasie komunikacyjnego chaosu, by udobruchać pasażerów, co zresztą i tak, w moim przeświadczeniu bezwzględnie powinno zrobić?
Takie prawo nigdy nie zostanie uchwalone z prostej przyczyny - winni nigdy by się nie wypłacili.