poniedziałek, 27 sierpnia 2012

Pouczająca przygoda

No cóż, ktoś powiedział, że życie jest najlepszym, choć surowym nauczycielem. Będąc na wakacjach również można otrzymać lekcję, z której wypływają pewne wnioski. 
Mianowicie, wyjechałem nad morze, do miejscowości wypoczynkowej, której nazwy tu nie wymienię, bo nie chodzi przecież o to, by kogokolwiek oskarżać, a raczej poruszyć pewien problem.

W dłoń wbił mi się kawałek rozbitej szklanki. Niby nic takiego znów... dzielny mężczyzna powinien przejść nad tym do porządku dziennego i wypoczywać dalej. Ja jednak chyba nie jestem dostatecznie dzielny i zapragnąłem zacząć sprawiać otoczeniu problemy, to znaczy - szukać lekarza.

I tak - każdy turysta przybywający do rzeczonej miejscowości X mógł wziąć sobie bezpłatny informator. W tymże informatorze, wydrukowanym w ramach jakiegoś projektu dofinansowanego przez Unię, na mapie oznaczono "punkty pierwszej pomocy medycznej" sugerujące, że w owych miejscach czekają lekarze, pielęgniarki, znajduje się defibrylator i podstawowe leki oraz przynajmniej bandaż.

Otóż, jak miało się okazać, jak zwykle poniosła mnie naiwna fantazja i moje wyobrażenia okazały się błędne. W pierwszym punkcie po prostu nie wiedzieli o co chodzi. NFZ owszem, wywiesił jakąś tabliczkę, ale - chodzi o masaże dla kuracjuszy, a nie o pierwszą pomoc, mogą mnie więc co najwyżej wymasować.

Polazłem zatem na przeciwległy kraniec miasta, do kolejnego "krzyżyka", a niemiłosierny ukrop lał się z nieba. Tutaj patrzę - jakieś wielkie budynki, "wojskowa przychodnia", z daleka już widać krzyżyki i logo NFZ. Jestem uratowany! - myślę sobie.  

Na całą przychodnię składały się dwa budynki i apteka. Do każdego pokaźnego budynku można było wejść przez osiem drzwi (wiecie jak to jest, tu jakaś rampa, tam jakieś zaplecze). Razem mamy szesnaście drzwi do sprawdzenia, a każde z nich może być wejściem. Trele morele, encie pencie - zgadnij gdzie jest wejście?
Pierwsze drzwi - zamknięte. Drugie drzwi - zamknięte. Trzecie drzwi - zamknięte, ale - jest dzwonek!

Dzwonię. Może nie słyszą, więc dzwonię jeszcze raz. Cisza.Jeno ptaszki śpiewają, by nastrój poprawić i ani żywej duszy. Apteka też zamknięta.

Następne drzwi. Zamknięte. I właśnie w tym momencie naszła mnie pewna refleksja. A co byłoby, gdybym miał zawał serca? Czy dałbym radę tak chodzić po mieście, szukać i dzwonić? Na szczęście nigdy nie miałem zawału, więc nie wiem... być może tak... być może byłbym w stanie nawet podjechać do Gdańska i tam szukać lekarza?

Ktoś zapewne powie, że jest numer alarmowy. No dobrze, ale wyobraźmy sobie, że człowiek źle się poczuł, i ktoś z rodziny wsadza go do samochodu. Wiezie go zapewne właśnie do owych oznaczonych krzyżykami na mapie punktów. I co? A czas przecież płynie. To nie są punkty pomocy medycznej - to są zwodnicze pułapki.

Przychodnia była oczywiście zamknięta na cztery spusty. Żadnej informacji, kartki, telefonu. W końcu zdecydowałem się jechać do odległego szpitala. Tam ręka została opatrzona i wszystko skończyło się happyendem.... akurat w moim przypadku. A wystarczyłoby chociaż troszkę pomyśleć, postawić się w roli takiego szukającego pomocy człowieka. Nie ma przecież etyki, zwłaszcza zawodowej, bez odrobiny wyobraźni.