niedziela, 11 sierpnia 2013

Tajemnice i sekrety

Czy narzekactwo może nieść ze sobą jakiś pożytek? Jeśli prowadzi do działania, to jestem fanem narzekactwa. Często warto pisać o niełatwych sprawach, trapiących nas problemach i zdjąć na chwilę z oczu fałszywe "różowe okulary". Dzięki temu można zobaczyć jak jest naprawdę. I co warto zmieniać.

Pamiętam moje rodzinne miasto jeszcze z przełomu lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych. Nieopodal domu znajdowało się technikum energetyczne o dobrej renomie i kilka dużych zakładów pracy - huta metali kolorowych, przedsiębiorstwo produkujące części do mostów oraz kopalnia. Wbrew temu, co mogą sądzić niektórzy kopalnia to nie tylko miejsca pracy dla górników, a huta dla hutników ładujących stalową surówkę do wielkiego pieca. W hucie i w kopalni potrzeba również wielu innych pracowników. Wszystko co zostało wyprodukowane trzeba załadować na samochody, sprzedać, potrzebni są ludzie dbający o bezpieczeństwo, kadrowcy, stróże, sprzątacze... Są z tego pieniądze, jest produkcja i podatki na szkoły, służbę zdrowia, kulturę...

Obecnie wszystko jest w ruinie. Zamknęli technikum,  w budynku zrobili Dom Kultury. W Domu Kultury znajduje się jedna, jedyna atrakcja - siłownia. Nie mam nic przeciwko siłowni. Widać jednak, że wyrażenie "kultura fizyczna" zostało potraktowane bardzo dosłownie.

Na budynku dawnej huty ktoś wypisał sprayem "obóz pracy". Od lat nikt nie zadał sobie trudu, by napis ten zamalować. W wielkich, produkcyjnych halach panuje cisza. Na rozległych placach stoi kilka luksusowych aut - należących do Nie Wiadomo Kogo. Obecnie zarabia się inaczej. Na ulicach widać biedaków ciągnących wózki ze złomem. Sprzedają go do skupów należących do Nie Wiadomo Kogo.

Jedynymi prężnie rozwijającymi się gałęziami gospodarki miasta są - szybkie pożyczki, lombardy oraz supermerkety. Jest ich aż kilkanaście. Mieszkańcy szczęśliwie doczekali się Biedronek, Kauflandu, Lidla, a na peryferiach Auchan oraz Tesco. Na głównej ulicy królują, pomiędzy obskurnymi bramami - zadbane siedziby zagranicznych banków.Oni prosperują dobrze. 

Nad szkołami wisi, niczym gradowa chmura, widmo likwidacji. Nawet szkoły zawodowe, wbrew medialnej propagandzie zaczynają bać się o swój los. Przecież - w markecie pieczywa nie wypieka piekarz. Do rozkładania skrzynek nie potrzeba wcale logistyka. Na przyjmującego towar starczy Pan Mietek, rencista - ochroniarz. 

I tak chodzę po mieście i myślę - jak mogło do tego dojść? Kto do tego doprowadził. I kto na tym zarobił? Kto wypompował pieniądze z kas przedsiębiorstw i ulokował je w "prywatnych" inwestycjach? Czyżby właśnie tak powstała ta namiastka naszej żałosnej pseudoelity biznesu?

Tyle się mówi o sile kapitalizmu. O trudnych początkach, które wynoszą rynkowe gospodarki ponad inne... "przemęczycie się ze dwa pokolenia i będzie lepiej". Tylko, że u nas nie ma żadnego kapitalizmu. Kapitalizm jest wtedy, jak facet dochodzi od pucybuta, przez talent i pomysł - do milionera. Potrafi zarządzać pieniądzmi, ma talent. Jeśli natomiast buchnie forsę z państwowej kasy i ulokuje ją nieudolnie, bez umiejętności prowadzenia firmy, to nie jest żaden kapitalizm... on co najwyżej wpłaci forsę na konto, kupi ziemię, pojedzie na wczasy z rodziną i... tyle. Nie jest biznesmenem. Nie ma pomysłu. Nie jest nawet kapitalistą. Nie wymyśli niczego sensownego ani teraz, ani za sto lat.

Wszystko to jest owiane tajemnicą i sekretem. Jądro tajemnicy, jak sądzę, tkwi jednak gdzieś indziej. W "szklanym suficie", lub jak to nazywają niektórzy "reglamentacji sukcesu". Myśl ta streszcza się w staropolskim porzekadle "wyżej ****  nie podskoczysz". Na naszych oczach powstaje nowa elita. Dyrektorzy banków, kierownicy supermarketów, regionalni szefowie sprzedaży, nowi właściciele kamienic. Kim są i skąd do nas przybyli? Czyje interesy reprezentują? To dobre pytania... a filozofia, jak wiadomo jest przede wszystkim sztuką stawiania pytań...



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz