piątek, 31 maja 2013

Podróż na kraniec Wszechświata - kółko filozoficzne

Przyznaję, nie jestem kosmologiem, ale jeszcze do niedawna wyglądało to mniej więcej tak: Ziemia jest płaska i znajduje się w samym centrum Wszechświata. Istnieje świat podksiężycowy, gdzie wszystko zbudowane jest z ziemi, wody, ognia i powietrza. Ponad światem podksiężycowym znajduje się świat nadksiężycowy, zbudowany z eteru, którego własnością jest wieczny ruch kołowy. Wszechświat kończy się na sferze gwiazd. 

Trzeba o tym pamiętać, oglądając film. Pokazuje on jak bardzo zmieniła się nasza wiedza na temat znaczenia i położenia Ziemi, a także rozmiarów Wszechświata. Z naszego, egoistycznego punktu widzenia, nieustannie wydaje nam się, że jesteśmy w centrum zainteresowania, że jesteśmy wybitni i pod każdym względem wyjątkowi. 

Wierzymy ślepo, że ze względu na tę wyjątkowość, możemy bezkarnie eksperymentować z naturą, toczyć wojny, wymyślać nowe bronie i niszczyć siebie nawzajem, ponieważ nasza "wyjątkowość", w jakiś magiczny sposób i tak ostatecznie ocali nas od zguby. 

Warto na chwilę oderwać się od codzienności i zobaczyć, kim jesteśmy w rzeczywistości:


Uświadomienie sobie rozmiarów Wszechświata wiedzie do jeszcze jednej myśli - czy to możliwe, że w tak ogromnym Kosmosie jesteśmy sami? Zagadnienie to zostało w pewien sposób spłycone, a nawet "ośmieszone" przez liczne filmy. Zwykle kwestię istnienia życia poza Ziemią sprowadza się z humorem do "zielonych" Marsjan. Nie ma się co temu dziwić - odkrycie życia, a nawet rozumnej cywilizacji poza Ziemią prowadziłoby do poważnych konsekwencji filozoficznych... na które przeciętni ludzie prawdopodobnie nie byliby zupełnie przygotowani. 

Niemniej jednak naukowcy poważnie traktują taką możliwość. We Wszechświecie istnieją miliardy słońc, gwiazd i układów słonecznych. Nie ma powodu by uznać, że istnienie życia gdzieś indziej jest wykluczone. Problemem są jednak niewyobrażalne rozmiary Wszechświata, ograniczenia wynikające z prędkości światła, a także fakt, że kompletnie nie wiadomo gdzie szukać.

wtorek, 21 maja 2013

"Życie po śmierci"

Z pewnością jest to temat, który można poruszyć na kółku filozoficznym. Trzeba to oczywiście zrobić w sposób bardzo wyważony, by nie urazić niczyich przekonań. Można spróbować podejść do tego zagadnienia właśnie filozoficznie, to znaczy - przedstawiając różne możliwości oraz argumenty za i przeciw.

Sądzę, że jest to zagadnienie, o którym na kółku filozoficznym można rozmawiać już w szkole podstawowej, choć oczywiście, dostosowując sposób prowadzenia, na nawet "nastrój" zajęć - do wieku.

 Człowiek, zazwyczaj, uświadamia sobie swoją śmiertelność około 10 roku życia, kiedy umysł jest już na tyle sprawny by przeprowadzić następujące rozumowanie - "skoro ludzie wokół mnie umierają i umierali zawsze, a ja jestem przecież człowiekiem, może to oznaczać, że również i ja kiedyś umrę."

 Pojawienie się tej świadomości ma ogromne znaczenie w życiu człowieka.

 Szkoła jednak w żaden sposób nie odnosi się do tej sprawy. "Naukowe" podejście na lekcjach chemii czy biologii omija ten problem szerokim łukiem. Na języku polskim śmierć sprowadzona jest do jakiejś jeszcze jednej, abstrakcyjnej literackiej figury, o której piszą "natchnieni poeci". Czyli coś, co właściwie przytrafia się przede wszystkim w książkach.

 Tematykę śmierci porusza się właściwie "na serio" jedynie na lekcjach katechezy.

 Trzeba jednak pamiętać, że wiara opiera się na dogmatach. Na prawdach wiary, w które po prostu "się wierzy".

 Inaczej wygląda to na filozofii. Tutaj, można porozmawiać o różnych koncepcjach i spotkać się z różnymi punktami widzenia. Pytania wyjściowe brzmią: czy istnieje w nas cokolwiek, co może przetrwać śmierć naszego ciała? Czy umysł to to samo co mózg? Czy świadomość jest "wytworem mózgu"?

 Można omówić "różne koncepcje nieśmiertelności":

 1. "Nieśmiertelność" poprzez twórczość, sztukę oraz wielkie czyny
 2. Istnienie duszy
3. Koncepcja wiecznego powrotu zdarzeń
4. Koncepcje wędrówki duszy
5. Koncepcja chrześcijańska
6. Naukowe sposoby na walkę ze śmiercią (stan wiedzy obecnie znajduje się w powijakach, ale przecież nie zawsze tak musi być!)
7. Brak istnienia duszy, indywidualna świadomość jako wytwór pracy mózgu
8. Koncepcja uniwersalnej, wspólnej dla wszystkich ludzi duszy

 Wybrane argumenty przeciw:
- Eksperymentalnie udowodnić można związek pomiędzy mózgiem a świadomością, uszkodzenie pewnych partii mózgu, różnego rodzaju leki i inne środki (zwykłe piwo!) powodują poważne zmiany w świadomości człowieka, zatem, świadomość jest ściśle związana z pracą mózgu, a więc - śmierć mózgu oznacza koniec świadomości, przynajmniej tej konkretnej.

 - Najlepsze są najprostsze wyjaśnienia. Tłumacząc jakiś fakt (np. życia) nie należy mnożyć bytów ponad potrzebę (brzytwa Ockhama), zatem - jeśli proces życia i istnienie świadomości da się wyjaśnić poprzez procesy fizyczno-chemiczne, błędem jest odwoływanie się do koncepcji duszy. Zyskujemy wtedy bowiem zamiast odpowiedzi dziesiątki kolejnych pytań.

 - Przy obecnym stanie wiedzy nie da się w jakikolwiek naukowy sposób dowieść istnienia duszy, jest to więc jedynie hipoteza.

 - Dusza, będąc czymś zupełnie innym niż ciało, nie mogłaby na to ciało w żaden sposób oddziaływać. Jeśli jest jednak czymś do ciała podobnym, w zasadzie powinniśmy ją już jakoś wykryć.

 Wybrane argumenty za:

 - Relacje osób z pogranicza śmierci (tzw. OBE). Tutaj można też omówić argumenty za i przeciw. Czy mamy do czynienia z realnymi wydarzeniami, czy z rodzajem halucynacji?

- Fakt, że na pewnym etapie istnieje związek pomiędzy pracą mózgu a świadomością nie musi oznaczać, że świadomość sprowadza się do pracy mózgu. Mózg może być jedynie czymś w rodzaju "odbiornika" świadomości. Jeśli rozwalę radio na kawałki, to owszem, przestanie ono grać, lecz nie znaczy to, że rozgłośnia przestała istnieć.

 - Wszelkiego rodzaju argumentacje "moralne", bardzo ważne dla wielu ludzi - np. dusza musi istnieć, bo inaczej zbrodniarze, którzy popełnili wielkie zło, a nie zostali schwytani, nie zostaliby również ukarani "po tamtej stronie". Poza tym - istnienie duszy jest obecnie fundamentem większości religii.

 - Fenomen jednostkowej świadomości nie został jeszcze do końca wyjaśniony. Nie da się przypisać świadomości do konkretnego miejsca w mózgu. Jest możliwe, że mamy do czynienia ze zjawiskiem, które dopiero zostanie wyjaśnione.

 - Relacje osób utrzymujących, że spotkały się ze zmarłymi (i tu znowu - za i przeciw)

 - Jakimś argumentem są też teorie mówiące np. o czasoprzestrzeni i jej wiecznym istnieniu. Upływ czasu może być jedynie złudzeniem wynikającym z pracy mózgu i jego ograniczonych możliwości poznawczych. Podobnie, jak widzimy tylko nasze najbliższe otocznie (jeśli nie obejrzę Wiadomości nie będę miał pojęcia, co dzieje się w Afryce, nawet jeśli kiedyś tam byłem), tak samo postrzegamy jedynie mały wycinek czasoprzestrzeni i nazywamy go "TERAZ" oraz "TUTAJ". W rzeczywistości istniejemy jednak wiecznie w pewnym "wycinku" czasoprzestrzeni, a po śmierci odradzamy się w nim ponownie. Na koniec można puścić film, np. o OBE. Na pewno warto poświęcić też czas na dyskusję, tak by każdy mógł opowiedzieć o własnych przekonaniach. Warto rozmawiać o tych sprawach, bo wcale nie są to rzeczy ani dziwne, ani śmieszne, ale ważne dla każdego.



Sekret duszy od niepamiętnych czasów fascynował rozmaitych badaczy i eksperymentatorów...




Jeszcze inną, równie ciekawą sprawą są wnioski, jakie wyciągniemy ze stwierdzenia własnej śmiertelności. Pewna Pani Kierownik stwierdziła na przykład, że należy jak najwięcej i jak najwydajniej pracować dla firmy, ponieważ kiedyś i tak umrzemy. Pani Nauczycielka, z którą rozmawiałem, powiedziała, że należy wiele się modlić i wierzyć w Pana Boga, ponieważ nasze życie jest ograniczone. Inna znów osoba, Uczeń, stwierdził, że należy przede wszystkim w umiarkowany sposób korzystać z życia. Punktów widzenia, jak widać, w odniesieniu do tej samej sprawy jest wiele. Ale to byłby już temat na kolejny wpis i kolejne spotkanie kółka. 

sobota, 18 maja 2013

ON

Powieść "On" dostępna będzie w formie drukowanej od 22.05.13r., ale w przedsprzedaży pojawiła się już wersja na czytniki. Kto dysponuje tym wspaniałym urządzeniem, może nabyć powieść już teraz, i to znacznie taniej:


A oto kilka słów zachęty:

 Młody biznesmen z Poznania postanawia wyremontować opuszczony pałac, widząc w tym szansę na życiowy interes. Nie odstrasza go ani mroczna przepowiednia, ani plotki miejscowych. Mimo ostrzeżeń przyjaciela kupuje posiadłość i rozpoczyna prace remontowe. Lawina dziwnych zdarzeń towarzyszących każdej jego wizycie w pałacu i tajemnicze zgony w okolicy przekonują go, że nie była to dobra decyzja... Czy uda mu się powstrzymać złowrogą siłę?

     Powiew świeżości w polskiej literaturze grozy! - Robert Cichowlas, pisarz

     Łukasz Henel udowadnia swoją powieścią, że wystarczy literacki talent, by z pozornie banalnych elementów - takich jak na przykład nawiedzony pałac - uczynić niepokojącą opowieść. Jest w tej książce czające się w ciemności tajemnicze zło, są niebezpieczne sekrety z przeszłości, jest wreszcie i napięcie, które nie pozwala przestać czytać aż do ostatniej strony. Jednym słowem On to solidna porcja grozy, która spodoba się wielbicielom mrocznych klimatów. - Anna Kańtoch, pisarka



czwartek, 16 maja 2013

Czy istnieją Niefilozofowie?



Oczywiście, że nie*. Pogląd, że filozofowie są jakimiś dziwnymi, oderwanymi nieco od realiów życia  ludźmi jest z gruntu nieprawdziwy. Każdy człowiek jest filozofem, tylko nie każdy o tym wie. Lekarz, który odmawia podania choremu środka znieczulającego wyznaje pewien pogląd filozoficzny. Pani ekspedientka w mięsnym, gdy mówi „a tam, reszty nie trzeba”, też wyznaje jakiś pogląd filozoficzny. Urzędnik, traktujący z góry petenta - ma pewien pogląd filozoficzny. To, jak zniesiemy wieść o śmierci bliskiej osoby, zależy od naszego sposobu spojrzenia na świat. To, jak zainwestujemy pieniądze – również. To, jaką szkołę wybierzemy - też. Inaczej sens życia pojmuje gimnazjalista, inaczej staruszka. Kiedy rozmawiamy z innymi ludźmi, podejmujemy decyzje, wybory – cały czas kieruje nami filozofia, tylko my o tym nie wiemy. Czasem jest to bardzo prosta filozofia, jakieś zasłyszane niegdyś maksymy, jakieś dobre rady, jakieś wzorce… które chcielibyśmy naśladować.
Kulturysta, który chce być jak Pudzian, też ma swoją filozofię. Nie należy się z niej wyśmiewać, ona też jest w pewnym stopniu przemyślana, choć może czasem nie do końca wypowiedziana. On też ma swój system wartości. Też, w oparciu o niego dokonuje ważnych wyborów… nie nazywa tego filozofią, ale swoją filozofię ma i ONA NIM STERUJE. Tak samo babuszka przed kościołem, kierowca, dziecko, więzień,  elektryk, profesor uniwersytetu – wszyscy oni mają swoją filozofię. Tak jak wszyscy ludzie mają zęby. Kłopot w tym, że używając tej przenośni - w Polsce mało kto chodzi do dentysty:-)

*No dobrze, nie można z całą pewnością powiedzieć, że coś istnieje albo nie. Ale ja nie spotkałem żadnego.

Granat bez zapalnika

"A zatem, jakich informacji może dostarczyć nam filozofia w epoce wielkich odkryć naukowych, w świecie mikrochipów, akceleratorów cząstek, w królestwie internetu i cyfrowej telewizji? Jedyna możliwa odpowiedź (udzieliłby nam jej zresztą sam Sokrates) to: żadnych. Informacje czerpiemy z nauk przyrodniczych, od inżynierów, dziennikarzy, z telewizji... ale nie istnieje informacja "filozoficzna"." 

Tak pisze w swojej książce "Proste pytania" F. Savater. I ma rację. Bo nie o wiedzę w filozofii chodzi. Owszem, wiedza jest dla jej uprawiania bardzo potrzebna. Ale wiedza to nie wszystko. Trzeba się jeszcze nad tą wiedzą zastanowić i wyciągnąć z niej jakieś wnioski. 

Niestety, maturę z filozofii zdawało w tym roku, w całym naszym kraju, jedynie kilkaset osób. Nie dlatego, że jest trudna. I nie dlatego, że jest nudna. Dlatego, że uczniowie po prostu się z filozofią nie stykają, albo dzieje się to w bardzo niewielkim zakresie... przedmiot ten jest właściwie w szkole nieobecny. Z granatu, jakim jest wiedza - wyciągnięto zapalnik.

środa, 8 maja 2013

Najważniejsza papuga

Do sklepu zoologicznego przychodzi facet i chce kupić papugę. Ogląda wszystkie po kolei, jedna droższa od drugiej. Jedna zielona, druga żółta, trzecia kolorowa. Kolejna umie po angielsku, jeszcze następna po francusku. Najdroższa jednak jest taka zupełnie zwykła, szara...
Zdziwiony, pyta sprzedawcę czemu tak jest.
- No bo widzi pan - odpowiada sprzedawca - wszystkie inne mówią do niej "szefie".


wtorek, 7 maja 2013

Sekret Tomka – szkoła podstawowa



Tomek ma dwanaście lat. Ostatnio jakby się pochorował. Tak przynajmniej sądzi jego mama. Ale gorączki nie ma. Już od kilku dni chłopiec przybiega co chwilę, z wypiekami na twarzy i woła:
- Mamo, chcę śrubokręt!
A za chwilę znowu:
- Mamo, masz gdzieś śrubki, i jakieś deseczki… i kawałeczek sznurka?

Mama cierpliwie wyszukuje wszystkie potrzebne narzędzia i daje je  swojemu synkowi. „Uważaj, nie skalecz się tylko! Uważaj, nie przytrzaśnij sobie palca”, przestrzega.
Z samej góry, ze strychu, dobiegają co chwilę jakieś dziwne dźwięki, stukanie, szuranie, przesuwanie czegoś ciężkiego. W końcu mama, zaniepokojona, idzie na strych.
- Mamo! – woła Tomek – Błagam, nie wchodź! To tajemnica!

Mama zatrzymuje się przed drzwiami. Uśmiecha się pobłażliwie… no tak… to może być jakaś niespodzianka, może na Dzień Matki? Nie byłoby mądrze wszystko popsuć.

- Tylko nie zrób sobie żadnej krzywdy! – ostrzega.
- DOBRZE MAMO! – zbywa ją Tomek.

Wszyscy zachodzą w głowę, co też Tomek konstruuje na strychu. Ledwie dał się przebłagać, żeby zejść na kolację, którą mama z takim trudem przygotowała. Widać było jednak, że Tomek myślami cały czas jest na strychu.
Jego ośmioletnia siostrzyczka, Marcysia, uważa, że Tomek buduje statek kosmiczny. Kiedy skończy, cała rodzina poleci nim na Marsa i zaprzyjaźni się z Ufoludkami. Mama podejrzewa, że jest to jakiś prezent-niespodzianka. Tata niczego nie podejrzewa, ale jest troszkę dumny, że z jego syna taki konstruktor. Kiedy ja byłem w jego wieku… - zaczyna, ale milknie, bo widzi, że chyba nikt nie ma ochoty słuchać wciąż tego samego.

Następnego dnia Tomek, skoro świt, biegnie na strych. Jest sobota, więc nie musi iść do szkoły. Znów słychać zawzięte stukanie młotka. PUK PUK PUK!
- Tomek! – krzyczy z dołu mama – Potrzebuję twojej pomocy, wynieś śmieci!
- Nie mam czasu! Dajcie mi spokój! – wrzeszczy Tomek z góry.
Tym razem mama daje za wygraną i sama wynosi śmieci.
Po południu z pracy wraca zmęczony tata.
- Tomek! – woła – Potrzebuję twojej pomocy! Muszę umyć szyby w samochodzie, bo zapaskudziły mi je gołębie. Mógłbyś potrzymać wiaderko z wodą?
- Nie-te-raz! – Skanduje wyraźnie rozzłoszczony Tomek.
- Czemu nie teraz!? – wkurza się tato. Wchodzi na górę po schodach, łapie za klamkę… ale drzwi są zamknięte!
- To wszystko przez pana od etyki – oznajmia zza drzwi Tomek.
Wszystko przez pana od etyki? - Zdumiewa się w myślach tata. Sprawa robi się coraz bardziej dziwna i podejrzana, ale ojciec na razie daje za wygraną. Po godzinie przed zamkniętymi drzwiami staje Marcysia.
- Toooomek! – prosi – Pomóż mi zrobić lekcje, sama nie umiem….
- Niech mama i tata ci pomogą, ja nie mam czasu – słyszy odpowiedź Tomka.

            Cała rodzina jest coraz bardziej przerażona. Czy to możliwe, że Tomek zwariował? Co ma z tym wszystkim wspólnego pan od etyki? Nikt nie je, nikt nie ogląda telewizji, wszyscy jak skamieniali wsłuchują się w dobiegające ze strychu zagadkowe odgłosy.
            - Jeśli to potrwa dłużej, trzeba będzie wyłamać drzwi – grobowym głosem oznajmia tata. Wszyscy milczą, ale rozumieją, że to jedyne wyjście.
           


            Tymczasem Tomek w największym sekrecie kontynuuje swoją pracę. Ma już wszystko co potrzeba – deseczki, sznurek, taśmę klejącą, gwoździe, śrubki i narzędzia. Stary samochodowy fotel jest siedzeniem. Za siedzeniem stary rzutnik do wyświetlania obrazów. Obok zamontowany odtwarzacz z muzyką. Kolorowe lampki choinkowe będą błyskały wesoło, a z odtwarzacza będą dobiegać skoczne piosenki. Za pomocą projektora, na ścianie, wyświetlone zostaną najładniejsze obrazy, jakie Tomkowi udało się znaleźć w pokrytej kurzem, starej skrzyni ze slajdami. Wszystko uruchamiane jedną dźwignią!
            Tak, to prawda, że pan od etyki kazał NARYSOWAĆ. Ale on będzie lepszy – on ZBUDUJE. Poza tym na pewno cała rodzina się ucieszy, kiedy wynalazek będzie już gotowy! Tata na pewno go pochwali, mama ucałuje, a Marcysia będzie podziwiać do końca życia.

            Wystarczy tylko podłączyć wszystko do prądu!

            Tata już nadchodzi, słychać jego ciężkie kroki. Trzeba działać szybko, żeby niespodzianka się udała. Tomek podłącza do gniazdka wtyczkę. Nagle – co to?! Błysk ognia! W okamgnieniu cała konstrukcja staje w płomieniach. Szybko, muszę się ratować! - myśli przerażony Tomek. Ale gdzie jest klucz do drzwi? Pamięta, że schował go do kieszeni spodni… ale teraz go nie ma! Musiał wypaść!
- Na pomoc! – krzyczy Tomek.      
Ogień rozprzestrzenia się błyskawicznie. Słychać huk! To tata, silnym kopnięciem wyważa zamek, otwiera na oścież drzwi. Łapie Tomka na ręce i wybiegają szybko z pełnego dymu strychu.

            Na szczęście wszystko dobrze się skończyło. Ogień wyglądał groźnie, ale tata trzymał w domu gaśnicę, którą udało się ugasić pożar. Chociaż trzeba przyznać – strych nadawał się do remontu.
Nadszedł wieczór. Tomek leżał w łóżku i pił herbatę, którą przygotowała mu mama. Taką jak lubi najbardziej – z cytryną i cukrem. Nadal był troszeczkę przestraszony. Przy łóżku siedział również tata. Czytał mu książkę "Felix, Net i Nika", a Tomek miał wrażenie, że z każdą chwilą czuje się coraz lepiej. Spojrzał na Marcysię, która uśmiechnęła się do niego. On także odpowiedział uśmiechem.
Udało mi się – pomyślał wtedy Tomek. Udało mi się - już wiem, jak powinna wyglądać prawdziwa Maszyna Szczęścia.

Tekst: Łukasz Henel


Pytania:

Co chciał zbudować Tomek i dlaczego?
W jaki sposób Tomek odnosił się do swoich bliskich?
Co poszło nie tak?
Dlaczego Tomek uszedł cało?
Co zrozumiał Tomek?
Czy rodzina może być „Maszyną Szczęścia”?


Narysuj swoją Maszynę Szczęścia.

Uwagi - opowiadanie przeszło test na froncie, tzn. spodobało się dzieciom. Jednak dla najmłodszych jest ono troszkę trudne (zajęcia z etyki odbywają się w grupie międzyklasowej, 1-6). Dlatego trzeba omówić tekst, wypisać kolejność zdarzeń.

 1. Tomek prosi mamę o różne narzędzia.
2. Mama martwi się o Tomka, bo nie wie, co robi on na strychu. 
3. Tomek prosi, aby mu nie przeszkadzać.
4. Rodzina zastanawia się, co planuje Tomek. Mają różne podejrzenia, np. że jest to statek kosmiczny.
5. Mama, tata i siostrzyczka proszą go o pomoc, ale ten odmawia, bo jest zajęty swoim wynalazkiem.
6. Okazuje się, że dziwne zachowanie Tomka ma coś wspólnego z panem od etyki. Drzwi na strych są zamknięte.
7.  Tata ma dość zachowania Tomka i postanawia dostać się na strych.
8. Okazuje się, że pan od etyki zadał uczniom pracę domową, którą Tomek potraktował bardzo dosłownie. Postanowił zbudować maszynę szczęścia. Budując ją, zapomniał o najbliższych.
9. W momencie, gdy tata idzie wyłamać drzwi, Tomek podłącza maszynerię do prądu. następuje zwarcie i wybucha pożar. 
10. Tata wyłamuje drzwi, w ostatniej chwili ratuje Tomka i gasi pożar gaśnicą.
11. Tomek dochodzi do siebie, otoczony rodziną. Rozumie - że prawdziwa "maszyna szczęścia" to nie pięknie grający odtwarzacz, ani kolorowe slajdy, lecz - najbliższe osoby. Trzeba wyjaśnić uczniom, że w tym przypadku słowa "maszyna szczęścia" są przenośnią. Wbrew pozorom, dla najmłodszych nie zawsze jest to oczywiste. 

Czytając opowiadanie dobrze jest posługiwać się gestykulacją, pomaga to zrozumieć tekst najmłodszym. Gdy mówimy o strychu pokazujemy na górę, gdy Tomek stuka młotkiem, my stukamy w biurko, gdy tata wyważa drzwi, my też możemy podejść do drzwi i solidnie w nie walnąć. Starajmy się też "po aktorsku" naśladować kolejne osoby.  




niedziela, 5 maja 2013

Rafał Ziemkiewicz - "Żywina"

Jest to przede wszystkim, w moim odczuciu, książka demaskatorska. W wypadku drogowym ginie "wschodząca gwiazda" polityki - poseł Żywina. Człowiek, który zaczynał swoją karierę życiową od pospolitej chuliganerii. Wykształcenie miał niewielkie, ale za to dużo sprytu, umiał manipulować ludźmi. Umiejętność tę rozwinął szczególnie w celi zakładu karnego, gdzie trafił za pobicie. 

Dziennikarz, Radek, na początku przyjeżdża na miejsce wypadku zupełnie rutynowo. Później jednak dostrzega w śmierci Żywiny jakieś drugie dno. Coś zaczyna mu się nie podobać... Żywina, choć "wstawiony" - nie próbował w ogóle hamować, pomimo, że znał dobrze drogę i musiał wiedzieć, że miejsce jest niebezpieczne. Dziennikarz od wiozącego go policjanta dowiaduje się w sekrecie, że tuż przed wypadkiem Żywina pokłócił się z panią prokurator. Radek rozpoczyna swoje dziennikarskie śledztwo. 

Historia Żywiny jest świetnie dopracowana. Można wyczuć, że Autor opiera się na dobrej znajomości świata polityki. Im bardziej Radek zagłębia się w sprawę, tym bardziej przed czytelnikiem otwierają się kulisy sprawowania władzy. Są układy, "kuligi" dla wybranych, gry o wielkie pieniądze np. z NFZ. Ujawniają się powiązania polityki z biznesem. Widać, że Autor ma w tej kwestii dużą wiedzę.

Książka ma w sobie sporo z kryminału, a jednak kryminałem nie jest. Według mnie jest to głównie publicystyka, choć podana w bardzo interesującej formie. Historia Żywiny jest jakby pretekstem, aby opowiedzieć o współczesnej Polsce. 

Z Rafałem Ziemkiewiczem można się w niektórych sprawach nie zgadzać, ale z pewnością warto przeczytać "Żywinę". Otwiera oczy i daje do myślenia. Dla tych, co nie cenią "różowych okularów" ponad wszystko.


czwartek, 2 maja 2013

Druga strona medalu



Tak, wiem. Nie opłaca się studiować kierunków humanistycznych. W zasadzie coraz mniej opłaca się studiować w ogóle. Tak mówią w telewizji. Najlepiej iść do szkoły zawodowej. Bo dla dobrych absolwentów praca jest i będzie jej coraz więcej.

W Wiadomościach na przykład pokazywali takiego Pana, co ludziom po szkole zawodowej daje pracę. Mają fajną pracę, w pralni, zarabiają 700 złotych na miesiąc. Cieszą się, pan właściciel się cieszy. Do Kaduka, na Jego miejscu też bym się cieszył. Ogólnie news był utrzymany w ulubionym tonie Wiadomości, tzn. prześmiewczo - optymistycznym. Jak to w Polsce jednak coraz lepiej jest. Swoją drogą, Wiadomości od pewnego czasu zapożyczają styl narracji z kroniki filmowej PRL, zauważyliście?

Jest jednak druga strona medalu, o której prawie nikt publicznie nie mówi. Gdyby przeprowadzić badania w Polsce na temat osób zajmujących ważne stanowiska – można by dojść do ciekawych wniosków. Wciąż te same nazwiska.Ten mechanizm działa na wszystkich szczeblach państwowości, od wiosek po wielkie miasta.
Ten sam facet – raz dyrektor PUP, potem zastępca Marszałka, potem dyrektor Domu Kultury, potem dyrektor Biblioteki, potem zastępca PUP, a potem znów dyrektor PUP.

Są konkursy? Są. Jest konkurencja? Jest. Zmieniają się? Zmieniają. A jednak wciąż ci sami.

Może już się domyślacie, o co mi chodzi. Absolwent po studiach nie ma nawet szans. To jest hermetyczne środowisko. Jak myśliwi. Bo oni są myśliwymi – łowią kasę. Był niedawno jakiś facet w rządzie, co chciał deregulować zawody, wiecie, żeby ludzie po studiach mieli jakąś szansę. Ale skapnęli się i go wywalili.

Druga sprawa - z tego co wiem, istnieje coś takiego jak majątek publiczny. Czyli własność państwa. To też jest ciekawe. Dlaczego właścicielami majątku publicznego nie staną się na przykład polskie rodziny?  Czy nie lepiej byłoby, by każdy Polak otrzymał choć skrawek terenu na własność, do zagospodarowania, niż żeby dysponowali nim urzędnicy, wysprzedający go pod Biedronki? Tak, trąci to z pozoru jakąś utopią... ale czy rzeczywiście jest to niemożliwe? Czemu w zasadzie dysponentem własności ma być państwo, a nie obywatele? Czemu tak zawzięcie przegania się tych ludzi z ich działek, na których ryli całymi latami grządki? Przecież to ONI właśnie są u siebie.

Trzecia sprawa -  ale to już wszyscy wiedzą - fortuny z lat dziewięćdziesiątych. Partyjni dygnitarze za bezcen powykupywali tereny, pokradli maszyny (a wiecie, że nie chodzi o zwykłe maszyny do szycia, ale często tzw. parki maszynowe za miliony), samochody dostawcze i inne, opróżnili sejfy... i oto mamy naszą "klasę biznesu".
Nic dziwnego, że młodzi wykształceni nie są ani potrzebni, ani mile widziani.