Tak, wiem. Nie opłaca się
studiować kierunków humanistycznych. W zasadzie coraz mniej opłaca się
studiować w ogóle. Tak mówią w telewizji. Najlepiej iść do szkoły zawodowej. Bo
dla dobrych absolwentów praca jest i będzie jej coraz więcej.
W Wiadomościach na przykład
pokazywali takiego Pana, co ludziom po szkole zawodowej daje pracę. Mają fajną
pracę, w pralni, zarabiają 700 złotych na miesiąc. Cieszą się, pan właściciel
się cieszy. Do Kaduka, na Jego miejscu też bym się cieszył. Ogólnie news był
utrzymany w ulubionym tonie Wiadomości, tzn. prześmiewczo - optymistycznym. Jak
to w Polsce jednak coraz lepiej jest. Swoją drogą, Wiadomości od pewnego czasu zapożyczają styl narracji z kroniki filmowej PRL, zauważyliście?
Jest jednak druga strona
medalu, o której prawie nikt publicznie nie mówi. Gdyby przeprowadzić badania w Polsce na temat osób zajmujących ważne
stanowiska – można by dojść do ciekawych wniosków. Wciąż te same nazwiska.Ten mechanizm działa na wszystkich szczeblach państwowości, od wiosek po wielkie miasta.
Ten sam facet – raz dyrektor PUP,
potem zastępca Marszałka, potem dyrektor Domu Kultury, potem dyrektor
Biblioteki, potem zastępca PUP, a potem znów dyrektor PUP.
Są konkursy? Są. Jest
konkurencja? Jest. Zmieniają się? Zmieniają. A jednak wciąż ci sami.
Może już się domyślacie, o co mi
chodzi. Absolwent po studiach nie ma nawet szans. To jest hermetyczne
środowisko. Jak myśliwi. Bo oni są myśliwymi – łowią kasę. Był niedawno jakiś
facet w rządzie, co chciał deregulować zawody, wiecie, żeby ludzie po studiach
mieli jakąś szansę. Ale skapnęli się i go wywalili.
Druga sprawa - z tego co wiem, istnieje coś takiego jak majątek publiczny. Czyli własność państwa. To też jest ciekawe. Dlaczego właścicielami majątku publicznego nie staną się na przykład polskie rodziny? Czy nie lepiej byłoby, by każdy Polak otrzymał choć skrawek terenu na własność, do zagospodarowania, niż żeby dysponowali nim urzędnicy, wysprzedający go pod Biedronki? Tak, trąci to z pozoru jakąś utopią... ale czy rzeczywiście jest to niemożliwe? Czemu w zasadzie dysponentem własności ma być państwo, a nie obywatele? Czemu tak zawzięcie przegania się tych ludzi z ich działek, na których ryli całymi latami grządki? Przecież to ONI właśnie są u siebie.
Trzecia sprawa - ale to już wszyscy wiedzą - fortuny z lat dziewięćdziesiątych. Partyjni dygnitarze za bezcen powykupywali tereny, pokradli maszyny (a wiecie, że nie chodzi o zwykłe maszyny do szycia, ale często tzw. parki maszynowe za miliony), samochody dostawcze i inne, opróżnili sejfy... i oto mamy naszą "klasę biznesu".
Nic dziwnego, że młodzi wykształceni nie są ani potrzebni, ani mile widziani.
Druga sprawa - z tego co wiem, istnieje coś takiego jak majątek publiczny. Czyli własność państwa. To też jest ciekawe. Dlaczego właścicielami majątku publicznego nie staną się na przykład polskie rodziny? Czy nie lepiej byłoby, by każdy Polak otrzymał choć skrawek terenu na własność, do zagospodarowania, niż żeby dysponowali nim urzędnicy, wysprzedający go pod Biedronki? Tak, trąci to z pozoru jakąś utopią... ale czy rzeczywiście jest to niemożliwe? Czemu w zasadzie dysponentem własności ma być państwo, a nie obywatele? Czemu tak zawzięcie przegania się tych ludzi z ich działek, na których ryli całymi latami grządki? Przecież to ONI właśnie są u siebie.
Trzecia sprawa - ale to już wszyscy wiedzą - fortuny z lat dziewięćdziesiątych. Partyjni dygnitarze za bezcen powykupywali tereny, pokradli maszyny (a wiecie, że nie chodzi o zwykłe maszyny do szycia, ale często tzw. parki maszynowe za miliony), samochody dostawcze i inne, opróżnili sejfy... i oto mamy naszą "klasę biznesu".
Nic dziwnego, że młodzi wykształceni nie są ani potrzebni, ani mile widziani.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz