piątek, 31 sierpnia 2012

Notatki w zeszycie

Poważny nauczyciel powinien czasem podyktować uczniom notatkę do zeszytu. A przecież staramy się o to, by etyka poważnym przedmiotem była.

Jak to jednak uczynić w podstawówce, w grupie międzyklasowej, gdzie jedno dziecko pisze słowo KOT przez minutę, a drugie potrafi już napisać krótkie wypracowanie?

Mam taką propozycję - wklejki. Na kartkach drukuję notatki a dzieci wklejają je do zeszytów. Jeśli pomysł Wam się spodoba, możecie zastosować go u siebie. Moja notatka na pierwszą lekcję w podstawówce wygląda tak:


Lekcja 1
Temat: Wprowadzenie do etyki
Etyka – nauka o moralności, czyli o tym co dobre a co złe. Etyka to dziedzina filozofii.
Filozofia – systematyczna refleksja nad otaczającym nas światem, nad człowiekiem i jego działaniem. Filozofia rzadko kiedy daje jednoznaczną odpowiedź, ale pokazuje możliwe rozwiązania i uczy myślenia.
Różnica pomiędzy religią a nauką i filozofią polega na tym, że religia opiera się na wierze, a nauka oraz filozofia – na myśleniu i obserwacji.
Trudne słowo: racjonalny – rozumowy, oparty na myśleniu.
Przykładowe pytania naukowe:
Ile słoń ma nóg? Ile to jest 2+2? Gdzie leży Afryka?
Przykładowe pytania filozoficzne:
Po co istniejemy? Jak być szczęśliwym? Czy po śmierci istnieje jakieś życie? Co to znaczy być dobrym? Co jest w życiu ważne? Czym jest Wszechświat? Skąd wiemy, że to co widzimy jest prawdą? Dlaczego możemy poznawać Wszechświat? Czy istnieje przeznaczenie?
Ćwiczenie – przygotowanie mapy skojarzeń dla słowa „ETYKA”. 

 ...........................................................................................................................................................

I co Wy na to?  Może to nieco za trudne dla pierwszaków i zerówkowiczów, ale spokojnie, co się tylko da, postaram się wytłumaczyć. Potem zrobimy mapę skojarzeń i jakieś zadania plastyczne, by zaangażować też te najmłodsze dzieci.

środa, 29 sierpnia 2012

"Lekcja filozofii" jako książka uzupełniająca na etykę

Serdecznie zachęcam Was do przeczytania i używania na lekcji mojej książki pt. "Lekcja filozofii". Czasem na etyce można przypomnieć o jej filozoficznych korzeniach i przybliżyć w przystępny sposób zagadnienia jakimi zajmowali się filozofowie. "Lekcja filozofii" to również dobra propozycja dla szkolnej biblioteki.

Spotka Was miłe zaskoczenie - wbrew pozorom pytania filozoficzne są bardzo naturalne i budzą zainteresowanie uczniów w podstawówce, gimnazjum czy szkole średniej. Dopiero później, na skutek braku edukacji filozoficznej rodzi się sceptycyzm i podejrzliwość wobec tej nauki :-) 

Książka posiada również pewną warstwę fabularną, więc można ją sobie przeczytać po prostu dla przyjemności. Zakupu najłatwiej dokonać przez Allegro - szybko, z dostawą do domu i w przystępnej cenie. 

Rozpoczęcie roku, pierwsza lekcja z etyki.

Przed nami kolejny rok. Grupa z etyki jest międzyklasowa, zatem z wieloma uczniami już się zapoznaliśmy, choć z pewnością dojdzie jeszcze kilka nowych osób. 

Co zrobić na pierwszych zajęciach? Po części formalnej, w której podamy uczniom zasady pracy w nowym roku, zasady oceniania, podręcznik, wymagania dotyczące zeszytu, itp. - czas na lekcję.

Proponuję podzielić uczniów na mniejsze grupy i rozdać im wielkie płachty papieru (można je dostać w większych sklepach papierniczych i hurtowniach). Na środku każdej płachty piszemy wielkimi literami "ETYKA". Niech każdy narysuje strzałki i wypisze swoje skojarzenia/zrobi rysunki. Na tym etapie nie ma żadnych złych pomysłów.

Celem ćwiczenia jest przypomnienie, jakimi problemami zajmuje się etyka. Nauczyciel powinien pomagać, podsuwać nowe pomysły.

Jeśli mamy zajęcia po raz pierwszy, i etyki nie było w szkole nigdy, trzeba zrobić mały wstęp, mówiąc nieco o filozofii i etyce jako jej dziedzinie. Potem niech uczniowie podają swoje pomysły, wyobrażenia. Po skończeniu pracy dyskutujemy z uczniami na temat ich sposobu rozumienia filozofii i etyki. 

Trzeba być też przygotowanym na taką ewentualność (szczególnie wśród najmłodszych), że uczniowie nie będą sami z siebie w stanie niczego wymyślić. Trzeba im wtedy uzmysłowić, że etyka dotyczy naszej codzienności. Opowiedzieć o różnych konkretnych sytuacjach, jak na przykład - starszy kolega dokucza młodszym, ktoś niszczy przystanek, kto inny pomaga   zbierać fundusze na rehabilitację chorej koleżanki... itp. Chodzi o to, że "dobro" i "zło" są czymś dość abstrakcyjnym dla dziecka, warto więc odwoływać się z początku do konkretnych spraw z którymi spotyka się w swojej codzienności.

Następnie proponuję razem z uczniami przeanalizować tekst, czytankę, wprowadzającą w świat problemów etycznych lub filozoficznych. W podstawówce może to być Dan Barker, "Może dobrze może źle", w gimnazjum Łukasz Henel "Lekcja filozofii", a w LO - na przykład Fernando Savater, "Proste pytania" (Polecam!). W podstawówce na drugiej godzinie można puścić jakąś bajkę edukacyjną, np. z cyklu "Była sobie Ziemia", są tam odcinki mówiące np. o problemie głodu i biedy. W ten sposób można prosto wyjaśnić dzieciom, jakiego typu problematyką zajmuje się etyka.


Zamykają szkoły

Kierując się zwykłą, prostą ludową mądrością można by rzec: "źle się dzieje w kraju, w którym zamykają szkoły". I będzie to racja. Szkoły powinno się budować, a nie zamykać. Jeśli dzieje się odwrotnie - świadczy to o złej kondycji państwa.

Bardzo mało jest osób, które podchodzą do sprawy właśnie w ten sposób. Wielu napełnionych jest oburzeniem w stosunku do "przywilejów" nauczycieli i z pewnością ucieszyłoby się z "prztyczka" wymierzonego w nos niegdysiejszych dręczycieli. 

Cóż jednak z tego prztyczka przyjdzie, jeśli szkoła to fundament każdego kraju. Prztyczek odbije się i wróci do prztykającego - prędzej czy później. 

Cała ta likwidacja i redukcja opiera się na pozornie racjonalnym argumencie, to znaczy Wielkim Niżu Demograficznym Który Tłumaczy Wszelkie Zło.  Nie ma dzieci, zatem po co szkoły? (Nie mówiąc już o kwestiach takich jak wiek emerytalny).

Jest to niebywale krótkowzroczne postawienie sprawy.Niż demograficzny ma swoje określone przyczyny i należałoby zacząć je eliminować. Tymczasem w Polsce nie robi się praktycznie NIC na przykład w kierunku taniego budownictwa mieszkaniowego.W moim przekonaniu tu właśnie jest pies pogrzebany.

Podam taki, może zabawny przykład, z odbudowaniem Warszawy. Olbrzymie miasto, właściwie doszczętnie zniszczone, udało się jakoś odbudować, i to w kraju, który przecież był osłabiony wyniszczającą wojną. Dzisiaj raczej z uśmiechem patrzymy na zdjęcia ze starych kronik filmowych, przedstawiające uwijających się przy pracy robotników.  Zapewne sporo w tym wszystkim było propagandy ale - miasto jakoś stoi. A nie było prawie nic. Na pewno jest to temat na długą dyskusję, a historyk i ekonomista być może nie zostawiliby na mnie suchej nitki. A jednak sądzę, że istnieją sposoby, by budować dobrze, tanio i szybko. Sądzę, że nie robi się tego, by nie psuć koniunktury bankom i deweloperom. I gdzie ci ludzie mają z tymi dziećmi mieszkać?
Druga sprawa, zapewne w skali globalnej, to pewien system wartości, który się zmienił. Zgadzam się, że wielu ludzi przyzwyczaiło się do wyższego standardu i pragnie mieć więcej niż ich przodkowie sprzed pół wieku. Posiadanie dzieci wydaje się przeszkodą w osiąganiu wysokiego statusu i wygody. Ale tutaj też wiele dałoby się zmienić poprzez systematyczne kampanie społeczne i inne działania, które ułatwiałyby utrzymanie rodziny. Nie mówię tu o pomysłach w stylu "becikowego" ale o takich "prozaicznych" sprawach jak utrzymanie tego samego podręcznika przez kilka lat, żeby rodzice nie musieli ciągle kupować nowych. Zamiast tego lepiej jest iść na łatwiznę i zamykać co się da. 

Ciekawe jest również to, że przecież liczba ludności na świecie rośnie w ogromnym tempie. Może rzeczywiście warto zacząć się zastanawiać nad większą otwartością i przekształcaniem Polski w kraj bardziej multikulturowy? Przecież przed II Wojną Światową tacy właśnie byliśmy. Byłaby to wielka szansa również dla etyki w szkołach, która przecież jest świetną ofertą dla osób o różnych światopoglądach . Trzeba by jednak do tych ludzi wyjść z jakąś ofertą, tak by nie powtórzył się przykład Francji i powstające dzielnice-getta. Do tego właśnie przydałyby się szkoły...

wtorek, 28 sierpnia 2012

Myślowe eksperymenty

Jechałem dziś autobusem przez rozkopane z kretesem miasto X. Z jakiegoś powodu postanowiono rozpocząć remont w kilkunastu kluczowych punktach, paraliżując komunikację w stopniu niemal absolutnym.

Nie można było mówić o jakimkolwiek rozkładzie jazdy, wszystko jeździło kiedy chciało. Ludzie oczywiście zdenerwowani, i nie ma się co dziwić.

I gdy tak jechałem w autobusie, opóźnionym dobre pół godziny, w gorącu i ścisku - pojawił się kontroler biletów. Ja bilet miałem, ale kto inny nie miał i dostał karę, którą rzecz jasna, będzie musiał zapłacić, bo przecież Polska państwem prawa jest. 

Ponieważ jestem osobą, której do głowy przychodzą nieraz dziwaczne myśli, zacząłem się zastanawiać, jakby to było, gdyby zwykli ludzie zaczęli wystawiać mandaty instytucjom.  Jak by to było, gdyby dało się wystawić mandat za niemożność dojechania do pracy na czas, za nerwy, za nadszarpnięte zdrowie, za brak włączonej klimatyzacji w autobusie, za zniszczone resory w samochodach... Dlaczego niby ma to działać tylko w jedną stronę?
Czy nie byłaby to dobra motywacja? Czy MPK nie zdecydowałoby się obniżyć cen biletów o połowę w czasie komunikacyjnego chaosu, by udobruchać pasażerów, co zresztą i tak, w moim przeświadczeniu bezwzględnie powinno zrobić?

Takie prawo nigdy nie zostanie uchwalone z prostej przyczyny - winni nigdy by się nie wypłacili.

poniedziałek, 27 sierpnia 2012

Pouczająca przygoda

No cóż, ktoś powiedział, że życie jest najlepszym, choć surowym nauczycielem. Będąc na wakacjach również można otrzymać lekcję, z której wypływają pewne wnioski. 
Mianowicie, wyjechałem nad morze, do miejscowości wypoczynkowej, której nazwy tu nie wymienię, bo nie chodzi przecież o to, by kogokolwiek oskarżać, a raczej poruszyć pewien problem.

W dłoń wbił mi się kawałek rozbitej szklanki. Niby nic takiego znów... dzielny mężczyzna powinien przejść nad tym do porządku dziennego i wypoczywać dalej. Ja jednak chyba nie jestem dostatecznie dzielny i zapragnąłem zacząć sprawiać otoczeniu problemy, to znaczy - szukać lekarza.

I tak - każdy turysta przybywający do rzeczonej miejscowości X mógł wziąć sobie bezpłatny informator. W tymże informatorze, wydrukowanym w ramach jakiegoś projektu dofinansowanego przez Unię, na mapie oznaczono "punkty pierwszej pomocy medycznej" sugerujące, że w owych miejscach czekają lekarze, pielęgniarki, znajduje się defibrylator i podstawowe leki oraz przynajmniej bandaż.

Otóż, jak miało się okazać, jak zwykle poniosła mnie naiwna fantazja i moje wyobrażenia okazały się błędne. W pierwszym punkcie po prostu nie wiedzieli o co chodzi. NFZ owszem, wywiesił jakąś tabliczkę, ale - chodzi o masaże dla kuracjuszy, a nie o pierwszą pomoc, mogą mnie więc co najwyżej wymasować.

Polazłem zatem na przeciwległy kraniec miasta, do kolejnego "krzyżyka", a niemiłosierny ukrop lał się z nieba. Tutaj patrzę - jakieś wielkie budynki, "wojskowa przychodnia", z daleka już widać krzyżyki i logo NFZ. Jestem uratowany! - myślę sobie.  

Na całą przychodnię składały się dwa budynki i apteka. Do każdego pokaźnego budynku można było wejść przez osiem drzwi (wiecie jak to jest, tu jakaś rampa, tam jakieś zaplecze). Razem mamy szesnaście drzwi do sprawdzenia, a każde z nich może być wejściem. Trele morele, encie pencie - zgadnij gdzie jest wejście?
Pierwsze drzwi - zamknięte. Drugie drzwi - zamknięte. Trzecie drzwi - zamknięte, ale - jest dzwonek!

Dzwonię. Może nie słyszą, więc dzwonię jeszcze raz. Cisza.Jeno ptaszki śpiewają, by nastrój poprawić i ani żywej duszy. Apteka też zamknięta.

Następne drzwi. Zamknięte. I właśnie w tym momencie naszła mnie pewna refleksja. A co byłoby, gdybym miał zawał serca? Czy dałbym radę tak chodzić po mieście, szukać i dzwonić? Na szczęście nigdy nie miałem zawału, więc nie wiem... być może tak... być może byłbym w stanie nawet podjechać do Gdańska i tam szukać lekarza?

Ktoś zapewne powie, że jest numer alarmowy. No dobrze, ale wyobraźmy sobie, że człowiek źle się poczuł, i ktoś z rodziny wsadza go do samochodu. Wiezie go zapewne właśnie do owych oznaczonych krzyżykami na mapie punktów. I co? A czas przecież płynie. To nie są punkty pomocy medycznej - to są zwodnicze pułapki.

Przychodnia była oczywiście zamknięta na cztery spusty. Żadnej informacji, kartki, telefonu. W końcu zdecydowałem się jechać do odległego szpitala. Tam ręka została opatrzona i wszystko skończyło się happyendem.... akurat w moim przypadku. A wystarczyłoby chociaż troszkę pomyśleć, postawić się w roli takiego szukającego pomocy człowieka. Nie ma przecież etyki, zwłaszcza zawodowej, bez odrobiny wyobraźni.


sobota, 18 sierpnia 2012

Dlaczego Polska jest rajem dla oszustów?

Dzięki trwającym wakacjom można pozostawić tematy szkolne nieco na uboczu i zająć się bieżącymi, głośnymi wydarzeniami. Takimi jak chociażby historia Amber Gold. 
Prezes, który zgodnie z informacjami medialnymi był już wiele razy karany - zakłada firmę, która przyjmuje od ludzi pieniądze obiecując wysokie zyski. Firma lokuje swoje pieniądze w złocie, a przynajmniej te, których pan Prezes nie lokuje akurat w samochodach i pałacach.

Firma oczywiście jest  niewypłacalna, a całe przedsięwzięcie okazuje się wielkim oszustwem. I uwaga - rzecz najciekawsza. Z tego, czego możemy dowiedzieć się z prasy i telewizji wynika, że facet ma pałac wart, ostrożnie szacując, 3 miliony złotych. Do tego dochodzi inny majątek, około 50 kilogramów złota, mieszkania, samochody. Pomimo to - "szanse, by ktokolwiek odzyskał swoje pieniądze są bliskie zeru" - oświadcza dyżurny prawnik i showman polskich mediów.

I cóż z tego, że postawią pokazowo Prezesa przed sądem? I cóż z  tego, że grozi mu 5 lat? Z pewnością ma tak dobrych prawników, że 5 lat w więzieniu nie spędzi. A po wyjściu - będzie bogaty, będzie posiadał miliony złotych. To tak, jakby poszedł do pracy za pensję, o której większość ludzi może jedynie pomarzyć. Nie jest rzeczą możliwą, by ktoś, kto wcześniej dopuścił się podobnych matactw, nie wziął pod uwagę możliwości, że sprawa znów wyjdzie na jaw - i nie zabezpieczył się na taką ewentualność. Nikt nie trzyma złota w mieszkaniu, jeśli nie chce, by je znaleziono. Raczej - trzyma je po to, by je znaleziono i nie szukano dalej.

Jak to jest możliwe, że pieniędzy nie da się choć po części ludziom zwrócić? To pierwsze pytanie. Drugie brzmi - co się stanie z tym majątkiem, wcale niemałym? Nie będę na nie odpowiadał wprost, niech każdy sobie odpowie.

Sprawy mają się  tak, że polskie prawo broni interesów Państwa, a nie obywatela. Porównajcie sobie dwie sytuacje. Zalegacie z opłatą 20zł dla Urzędu Skarbowego. Co się dzieje? US, nie cackając się, powiadamia komornika, który, nawet bez Waszej wiedzy czy zgody ma dostęp do wszystkich Waszych rachunków bankowych.
Może po prostu sobie te Wasze pieniądze wziąć, plus opłaty. Podobnie jest z egzekucją wszelkich zobowiązań dla Państwa,  dla banków i instytucji państwowych. Da się? Da się. Prawne procedury są tak skonstruowane, by zwykły obywatel, który nie jest zamożny, był w sposób praktyczny całkowicie bezbronny. 

Zupełnie inaczej rzecz ma się gdy zamożny przedsiębiorca oszuka innych obywateli. Państwo NIE MA INTERESU w tym, by ich bronić. Nie ma interesu w tym, by odzyskać ich pieniądze, choć mogłoby to zrobić, tak, jak odzyskuje te 20zł, które Kowalski jest winny Urzędowi Skarbowemu. Zamiast tego, znacznie łatwiej jest przyjąć strategię pt. "ludzie sami są sobie winni, nic nie można poradzić". Dzięki temu pieniądze, zamiast wrócić do poszkodowanych będą mogły łatwiej "wyparować".

Jest to sytuacja tego typu, jakby podróżni jadący dyliżansem zostali zatrzymani przez bandytów przebranych za zakonnice. W pewnym momencie rabusie zrzucają kamuflaż i ograbiają podróżnych. Ci, rzecz jasna poszukują szeryfa. Szeryf owszem, zatrzymuje złoczyńców, ale - stwierdza, że ludzie sami są sobie winni. Po pierwsze, dali się nabrać przebranym zakonnicom. Po drugie, nie czytali dokładnie ostrzeżeń o grasujących na Dzikim Zachodzie bandach. Po trzecie - po co jechali na ten Dziki Zachód?
Reasumując - z tych powodów nie otrzymają z powrotem ukradzionych pieniędzy.

Dlaczego interes Państwa nie jest interesem obywatela? Za tak zwanym "prawem" stoi pewien stan rzeczy, równowaga interesów tych, którzy są najzamożniejsi i mają największą władzę. Jest to oczywiście zaprzeczenie jakiejkolwiek etyki i moralności. Nie jest pomysłem złym czy głupim, by o takich tematach rozmawiać również z uczniami na lekcjach filozofii i etyki w szkołach. Filozofia to nie jedynie historia, ale również ważne sprawy społeczne, polityczne, które dzieją się tu i teraz. Może młodzi ludzie zdecydują się w końcu zmienić te chore przepisy, które interesy zwykłego obywatela stawiają na szarym końcu, zanim błędnie skonstruowany system zawali się doszczętnie.



czwartek, 2 sierpnia 2012

Korporacjusz

Zapraszam do przeczytania mojego krótkiego opowiadania, które porusza właśnie tematykę kredytowo-bankową w satyrycznej konwencji. Choć może nie do końca satyrycznej, bo pointa jest dość brutalna.

http://www.qfant.pl/index.php?option=com_k2&view=item&id=4683:%C5%82ukasz-henel

Nieetyczne kredyty hipoteczne

Wakacje to dobra okazja, by odejść od tematyki typowo szkolnej i poruszyć sprawy bardziej ogólne.

Niedawno, w celach głównie eksperymentalno - poznawczych odwiedziłem placówkę jednego z banków, chcąc dowiedzieć się więcej na temat kredytów hipotecznych. Z pewnością, mimo narastającego kryzysu stanowią one nadal przedmiot zainteresowania rzesz Polaków. No bo oczywiście, innego sposobu na zdobycie mieszkania w Polsce nie ma.

W roli osoby zainteresowanej kredytem hipotecznym wypadłem na tyle przekonująco, że Pani zdecydowała się przygotować symulację a nawet - wydrukować ją na drukarce.

I uwaga. Za pożyczoną kwotę 100 000zł oddać trzeba 223 000zł. Czyli, za to, że pożyczyliśmy sto tysięcy oddajemy grubo ponad drugie tyle. 

Pytanie brzmi - czemu jest to legalne? 

 Przecież gdybym dajmy na to ja - zaczął prowadzić podobną działalność, pożyczając ludziom po 100zł i żądając od każdego zwrotu 223zł, zostałbym zapewne z miejsca aresztowany przez policję za ściąganie haraczy i działalność przestępczą...

Odpowiedź na pytanie dlaczego jest to legalne w przypadku banków brzmi: ponieważ wszyscy to akceptują. Ponieważ faktyczną władzę sprawują banki.  Nikt nie ma odwagi stwierdzić, że jest to oszustwo i naciąganie ludzi. Zwyczajne, bezwzględne, destrukcyjne  lichwiarstwo. 

Wyobraźmy sobie teraz, nawet bez wielkiej wiedzy ekonomicznej, jakim strasznym obciążeniem dla gospodarki muszą być miliony ludzi spłacający taki haracz. Pieniądze, które mogliby wydać na żywność, edukację, mieszkania, podatki, drogi, biznes, zatrudnianie nowych pracowników wędrują przez dziesiątki lat do kieszeni Krwiopijców.

Szczytem wszystkiego natomiast są fundusze hipoteczne. Jest to działalność na celowniku której znalazły się osoby starsze, schorowane, osamotnione. Za przepisanie praw do własności nieruchomości, której wartość wynosi grube setki tysięcy złotych - otrzymują skromny comiesięczny dodatek - 1000-1500 zł. 
Załóżmy, że osoba taka będzie żyła 10 lat.

Po jej śmierci fundusz przejmie mieszkanie, warte np. 200 000 zł za 120 000. Czysty zysk!

W moim przekonaniu jest to absolutnie nieetyczne. Mało - tak wysokie, lichwiarskie oprocentowania powinny być zakazane.