niedziela, 18 października 2015

Bezpieczeństwo w ruchu drogowym - "Miejska puszcza".

W szkole w której pracuję co miesiąc odbywają się zajęcia poświęcone bezpieczeństwu dzieci. Poniżej zamieszczam tekst, który napisałem ostatnio na takie zajęcia. Potencjalnych krytyków upraszam o wzięcie pod uwagę, że tekst jest przeznaczony dla uczniów w wieku 10-12 lat. Musi więc być prosty i zrozumiały dla nich. Powinien też zawierać dydaktyczne przesłanie.

Tekst udostępniam do wykorzystania, jeśli ktoś uzna, że mógłby pomóc mu w poprowadzeniu zajęć.




Miejska  puszcza

            Adaś chodzi do czwartej klasy szkoły podstawowej. Od pewnego czasu ma tylko jedno wielkie marzenie. Chciałby sam wracać do domu, tak jak niektórzy koledzy.
            Roksana, która jest w tej samej klasie co Adaś może już sama wracać do domu. Jest z tego bardzo dumna i dlatego zawsze stara się, żeby koledzy i koleżanki to zauważyli. Wychodząc ze świetlicy zawsze głośno trzaska drzwiami i krzyczy – „wychodzę sama do domu! Już jest czternasta!”. I na wszelki wypadek, gdyby pan od świetlicy ośmielił się mieć jakieś wątpliwości dodaje – „mam zgodę rodziców!”.

            Adaś uważa, że to strasznie niesprawiedliwe. Jego mama niespecjalnie chce się zgodzić na to, by mógł sam chodzić do domu. Często rozmawiają na ten temat.

            „A Roksana już może!” – Mówi Adaś.

            „Roksana mieszka blisko, nie to co ty” – Odpowiada mama – „Masz do przejścia kilka ulic oraz to dziwne skrzyżowanie, na którym grasuje Czerwony Tramwaj i jego pomocnicy - drapieżne samochody.

            Bajkę o miejskiej puszczy mama opowiedziała Adasiowi po raz pierwszy, kiedy miał siedem lat. Brzmiała ona mniej więcej tak:

            „Dawno temu, kiedy nie było jeszcze Poznania, na tych terenach rosła pradawna puszcza. Ludzie zapuszczali się tu niechętnie, a wielu z tych, którzy się na to odważyli, nigdy nie wracało. Niektóre miejsca w puszczy były bardzo niebezpieczne, mówiło się, że żyją w nich wrogie człowiekowi zwierzęta. Starzy ludzie po cichu opowiadali dzieciom o wilkach, ale widać było, że nie mówią całej prawdy. Wiadomo było tylko, że ci którzy je ujrzeli i zdołali ujść z życiem bardzo niechętnie mówili o tym, co rzeczywiście zobaczyli. Mówi się, że na skraju tego lasu stała stara chatka, a w niej żyła dobra wróżka, która ostrzegała wędrowców chcących wejść do tego niebezpiecznego lasu. Miała na imię Marianna.

            Kiedy miasto zaczęło się rozrastać, prastary las został wycięty. Pobudowano drogi, tory tramwajowe i mnóstwo domów. Aby uzyskać miejsce pod budowę – podpalono las. Zginęło wtedy mnóstwo zwierząt. Legenda głosi jednak, że te najbardziej wrogie wobec człowieka nie odeszły na zawsze. Pozbawione swojego domu stały się jeszcze bardziej złośliwe i niebezpieczne. Ich duchy nadal można spotkać, nawet w biały dzień i to w środku miasta.  Dlatego zawsze trzeba być bardzo ostrożnym. Istnieją oczywiście również dobre duchy, które nas strzegą, i przybrały one inną postać, niż te złe".

            Adaś jest bystrym chłopcem i coś w tej opowieści mu się nie zgadzało.

- Jak to możliwe, że duchy tych złych zwierząt nadal są w mieście – zapytał – jeżeli ich nie widać? Chętnie zobaczę takie duchy, jeśli tylko mi je pokażesz.

            Wtedy mama nic nie odpowiedziała. Zamiast tego zabrała Adasia na krótki spacer. Pokazała mu przejście dla pieszych, po którym na zielonym świetle przechodziła młoda dziewczyna z słuchawkami na uszach. Nagle z piskiem opon zza zakrętu wyskoczył jakiś samochód. Mimo czerwonego światła wpadł na przejście dla pieszych, o mały włos nie uderzając w dziewczynę, która w ostatniej chwili zdążyła odskoczyć.

            - To jeden z nich – powiedziała szeptem mama – a jest ich więcej. Polują na ludzi, tak jak robiły to kiedyś w puszczy. Są tutaj nadal, chociaż ich nie widać. Sprawiają, że kierowca naciska pedał hamulca o sekundę za późno. Rozwiązują sznurówki dzieciom, żeby te się przewróciły. Potrafią sprawić, że czerwone światło stanie się na chwilę zielone, albo że jadące samochody będą na moment wyglądały tak, jakby stały w miejscu. To tylko niektóre z wielu ich sztuczek.

            Mniej więcej tak brzmiały opowieści mamy, ale im starszy robił się Adaś tym mniej chciał w nie wierzyć. Pani od przyrody powiedziała, że żadnych duchów nie ma, a przecież pani od przyrody wie wszystko najlepiej, prawda?

            Wreszcie nadszedł upragniony dzień, stało się to jakoś w połowie roku szkolnego. Adaś dowiedział się, że będzie mógł sam pójść do szkoły. Mama wyglądała na zaniepokojoną.

            - Uważaj na siebie – ostrzegła go – wierz mi lub nie, ale oni istnieją. Najgorszy z nich i najbardziej podstępny pojawia się gdzieś w pobliżu waszej szkoły i przejmuje kontrolę nad czerwonym tramwajem. Atakuje znienacka, pojawia się nagle i niespodziewanie, jest szczególnie złośliwy.
            - Dobrze, dobrze mamo – Adaś miał już po dziurki w nosie tych dziwnych  historyjek. Wybiegł z mieszkania i pognał na ulicę.
            - Magiczne znaki! – Zawołała za nim mama – Magiczne znaki, pamiętaj o nich!
            Adaś zbliżał się już do szkoły i rzecz jasna nie spotkał po drodze żadnych duchów. Niedaleko szkoły znajdowało się przejście dla pieszych ze światłami. Kiedy zbliżał się do przejścia zauważył, że światła popsuły się. Zamiast zielonego lub czerwonego łypało na niego teraz tylko jedno – pomarańczowe. Co robić?
            Wtedy przypomniała mu się magiczna formułka, której nauczyła go jego mama:

            Popatrz w lewo, popatrz w prawo, nic nie jedzie, ruszaj żwawo!

            Powtórzył ją kilka razy w myślach, rozejrzał się i przeszedł po pasach. W ten sposób dotarł do wysokiego żywopłotu, który całkowicie zasłaniał mu widok. Pomarańczowe światełko sygnalizacji świetlnej mrugało teraz jakby szybciej, zachęcająco. Chodź, chodź, prędziutko!, zdawało się mówić, bo spóźnisz się do szkoły! Biegnij, biegnij! Teraz!

            Wtedy jednak zobaczył magiczny znak, o którym mówiła mama. Cokolwiek by nie myśleć o jej dziwnych opowieściach, znak stał tam rzeczywiście. Był na nim namalowany on – najgroźniejszy ze wszystkich, najbardziej podstępny – Czerwony Tramwaj. Spojrzał też na swoje sznurówki i zobaczył, że są one rozwiązane.

            Zatrzymał się jak wryty w ziemię. Wtedy w twarz uderzył go nagły podmuch powietrza. Usłyszał przeraźliwy łoskot tramwaju, który pojawił się jakby znikąd, mijając go zaledwie o centymetry. Gdyby nie zatrzymał się, i wszedł na tory – byłoby już po nim.

            Pan motorniczy nawet nie zauważył Adasia. Zbytnio zdziwiło go zachowanie tramwaju, który nie zareagował na hamulec, lecz zbliżając się do przejścia dla pieszych jakby sam z siebie nagle przyśpieszył. Coś musiało się popsuć i to nie pierwszy raz – pomyślał. Co za zbieg okoliczności - popsute światła i to dziwne zachowanie pojazdu.

            Po tej przygodzie Adaś już zawsze pamiętał o magicznych znakach, których część kolegów i koleżanek w ogóle nie zauważała. Tylko jedna rzecz nie dawała mu ciągle spokoju. Pewnego razu zapytał o to mamę.

- Mamo, pytałem w szkole, i nikt oprócz mnie nie zna tej dziwnej historii, która mi opowiadasz, o niebezpiecznych zwierzętach, które stały się samochodami, tramwajami i autobusami, o złośliwych roślinach, które zasłaniają widok na jezdnię, o strzegących nas magicznych znakach, o ostrzegającej wędrowców dobrej wróżce Mariannie i jeszcze wielu innych rzeczach, które pochodzą ze starej puszczy ale jakimś sposobem  zostały tutaj nadal, tyle, że w innej postaci. Skąd znasz tę historyjkę?
- Wiesz przecież jak mam na imię, prawda? Wiesz też gdzie pracuję. – Zapytała mama.
- Jasne mamo! – odparł Adaś – Masz na imię Marianna i pracujesz w Straży Miejskiej.

            Nagle zamilkł i otworzył usta szeroko ze zdziwienia, ponieważ dotarło do niego co próbuje mu powiedzieć mama.

            - Mamo, czy wróżka Marianna to ty?

            Mama jednak nic nie odpowiedziała, tylko uśmiechnęła się bardzo tajemniczo.