wtorek, 17 listopada 2015

niedziela, 18 października 2015

Bezpieczeństwo w ruchu drogowym - "Miejska puszcza".

W szkole w której pracuję co miesiąc odbywają się zajęcia poświęcone bezpieczeństwu dzieci. Poniżej zamieszczam tekst, który napisałem ostatnio na takie zajęcia. Potencjalnych krytyków upraszam o wzięcie pod uwagę, że tekst jest przeznaczony dla uczniów w wieku 10-12 lat. Musi więc być prosty i zrozumiały dla nich. Powinien też zawierać dydaktyczne przesłanie.

Tekst udostępniam do wykorzystania, jeśli ktoś uzna, że mógłby pomóc mu w poprowadzeniu zajęć.




Miejska  puszcza

            Adaś chodzi do czwartej klasy szkoły podstawowej. Od pewnego czasu ma tylko jedno wielkie marzenie. Chciałby sam wracać do domu, tak jak niektórzy koledzy.
            Roksana, która jest w tej samej klasie co Adaś może już sama wracać do domu. Jest z tego bardzo dumna i dlatego zawsze stara się, żeby koledzy i koleżanki to zauważyli. Wychodząc ze świetlicy zawsze głośno trzaska drzwiami i krzyczy – „wychodzę sama do domu! Już jest czternasta!”. I na wszelki wypadek, gdyby pan od świetlicy ośmielił się mieć jakieś wątpliwości dodaje – „mam zgodę rodziców!”.

            Adaś uważa, że to strasznie niesprawiedliwe. Jego mama niespecjalnie chce się zgodzić na to, by mógł sam chodzić do domu. Często rozmawiają na ten temat.

            „A Roksana już może!” – Mówi Adaś.

            „Roksana mieszka blisko, nie to co ty” – Odpowiada mama – „Masz do przejścia kilka ulic oraz to dziwne skrzyżowanie, na którym grasuje Czerwony Tramwaj i jego pomocnicy - drapieżne samochody.

            Bajkę o miejskiej puszczy mama opowiedziała Adasiowi po raz pierwszy, kiedy miał siedem lat. Brzmiała ona mniej więcej tak:

            „Dawno temu, kiedy nie było jeszcze Poznania, na tych terenach rosła pradawna puszcza. Ludzie zapuszczali się tu niechętnie, a wielu z tych, którzy się na to odważyli, nigdy nie wracało. Niektóre miejsca w puszczy były bardzo niebezpieczne, mówiło się, że żyją w nich wrogie człowiekowi zwierzęta. Starzy ludzie po cichu opowiadali dzieciom o wilkach, ale widać było, że nie mówią całej prawdy. Wiadomo było tylko, że ci którzy je ujrzeli i zdołali ujść z życiem bardzo niechętnie mówili o tym, co rzeczywiście zobaczyli. Mówi się, że na skraju tego lasu stała stara chatka, a w niej żyła dobra wróżka, która ostrzegała wędrowców chcących wejść do tego niebezpiecznego lasu. Miała na imię Marianna.

            Kiedy miasto zaczęło się rozrastać, prastary las został wycięty. Pobudowano drogi, tory tramwajowe i mnóstwo domów. Aby uzyskać miejsce pod budowę – podpalono las. Zginęło wtedy mnóstwo zwierząt. Legenda głosi jednak, że te najbardziej wrogie wobec człowieka nie odeszły na zawsze. Pozbawione swojego domu stały się jeszcze bardziej złośliwe i niebezpieczne. Ich duchy nadal można spotkać, nawet w biały dzień i to w środku miasta.  Dlatego zawsze trzeba być bardzo ostrożnym. Istnieją oczywiście również dobre duchy, które nas strzegą, i przybrały one inną postać, niż te złe".

            Adaś jest bystrym chłopcem i coś w tej opowieści mu się nie zgadzało.

- Jak to możliwe, że duchy tych złych zwierząt nadal są w mieście – zapytał – jeżeli ich nie widać? Chętnie zobaczę takie duchy, jeśli tylko mi je pokażesz.

            Wtedy mama nic nie odpowiedziała. Zamiast tego zabrała Adasia na krótki spacer. Pokazała mu przejście dla pieszych, po którym na zielonym świetle przechodziła młoda dziewczyna z słuchawkami na uszach. Nagle z piskiem opon zza zakrętu wyskoczył jakiś samochód. Mimo czerwonego światła wpadł na przejście dla pieszych, o mały włos nie uderzając w dziewczynę, która w ostatniej chwili zdążyła odskoczyć.

            - To jeden z nich – powiedziała szeptem mama – a jest ich więcej. Polują na ludzi, tak jak robiły to kiedyś w puszczy. Są tutaj nadal, chociaż ich nie widać. Sprawiają, że kierowca naciska pedał hamulca o sekundę za późno. Rozwiązują sznurówki dzieciom, żeby te się przewróciły. Potrafią sprawić, że czerwone światło stanie się na chwilę zielone, albo że jadące samochody będą na moment wyglądały tak, jakby stały w miejscu. To tylko niektóre z wielu ich sztuczek.

            Mniej więcej tak brzmiały opowieści mamy, ale im starszy robił się Adaś tym mniej chciał w nie wierzyć. Pani od przyrody powiedziała, że żadnych duchów nie ma, a przecież pani od przyrody wie wszystko najlepiej, prawda?

            Wreszcie nadszedł upragniony dzień, stało się to jakoś w połowie roku szkolnego. Adaś dowiedział się, że będzie mógł sam pójść do szkoły. Mama wyglądała na zaniepokojoną.

            - Uważaj na siebie – ostrzegła go – wierz mi lub nie, ale oni istnieją. Najgorszy z nich i najbardziej podstępny pojawia się gdzieś w pobliżu waszej szkoły i przejmuje kontrolę nad czerwonym tramwajem. Atakuje znienacka, pojawia się nagle i niespodziewanie, jest szczególnie złośliwy.
            - Dobrze, dobrze mamo – Adaś miał już po dziurki w nosie tych dziwnych  historyjek. Wybiegł z mieszkania i pognał na ulicę.
            - Magiczne znaki! – Zawołała za nim mama – Magiczne znaki, pamiętaj o nich!
            Adaś zbliżał się już do szkoły i rzecz jasna nie spotkał po drodze żadnych duchów. Niedaleko szkoły znajdowało się przejście dla pieszych ze światłami. Kiedy zbliżał się do przejścia zauważył, że światła popsuły się. Zamiast zielonego lub czerwonego łypało na niego teraz tylko jedno – pomarańczowe. Co robić?
            Wtedy przypomniała mu się magiczna formułka, której nauczyła go jego mama:

            Popatrz w lewo, popatrz w prawo, nic nie jedzie, ruszaj żwawo!

            Powtórzył ją kilka razy w myślach, rozejrzał się i przeszedł po pasach. W ten sposób dotarł do wysokiego żywopłotu, który całkowicie zasłaniał mu widok. Pomarańczowe światełko sygnalizacji świetlnej mrugało teraz jakby szybciej, zachęcająco. Chodź, chodź, prędziutko!, zdawało się mówić, bo spóźnisz się do szkoły! Biegnij, biegnij! Teraz!

            Wtedy jednak zobaczył magiczny znak, o którym mówiła mama. Cokolwiek by nie myśleć o jej dziwnych opowieściach, znak stał tam rzeczywiście. Był na nim namalowany on – najgroźniejszy ze wszystkich, najbardziej podstępny – Czerwony Tramwaj. Spojrzał też na swoje sznurówki i zobaczył, że są one rozwiązane.

            Zatrzymał się jak wryty w ziemię. Wtedy w twarz uderzył go nagły podmuch powietrza. Usłyszał przeraźliwy łoskot tramwaju, który pojawił się jakby znikąd, mijając go zaledwie o centymetry. Gdyby nie zatrzymał się, i wszedł na tory – byłoby już po nim.

            Pan motorniczy nawet nie zauważył Adasia. Zbytnio zdziwiło go zachowanie tramwaju, który nie zareagował na hamulec, lecz zbliżając się do przejścia dla pieszych jakby sam z siebie nagle przyśpieszył. Coś musiało się popsuć i to nie pierwszy raz – pomyślał. Co za zbieg okoliczności - popsute światła i to dziwne zachowanie pojazdu.

            Po tej przygodzie Adaś już zawsze pamiętał o magicznych znakach, których część kolegów i koleżanek w ogóle nie zauważała. Tylko jedna rzecz nie dawała mu ciągle spokoju. Pewnego razu zapytał o to mamę.

- Mamo, pytałem w szkole, i nikt oprócz mnie nie zna tej dziwnej historii, która mi opowiadasz, o niebezpiecznych zwierzętach, które stały się samochodami, tramwajami i autobusami, o złośliwych roślinach, które zasłaniają widok na jezdnię, o strzegących nas magicznych znakach, o ostrzegającej wędrowców dobrej wróżce Mariannie i jeszcze wielu innych rzeczach, które pochodzą ze starej puszczy ale jakimś sposobem  zostały tutaj nadal, tyle, że w innej postaci. Skąd znasz tę historyjkę?
- Wiesz przecież jak mam na imię, prawda? Wiesz też gdzie pracuję. – Zapytała mama.
- Jasne mamo! – odparł Adaś – Masz na imię Marianna i pracujesz w Straży Miejskiej.

            Nagle zamilkł i otworzył usta szeroko ze zdziwienia, ponieważ dotarło do niego co próbuje mu powiedzieć mama.

            - Mamo, czy wróżka Marianna to ty?

            Mama jednak nic nie odpowiedziała, tylko uśmiechnęła się bardzo tajemniczo. 

wtorek, 11 sierpnia 2015

Audiobook "Podziemne miasto" - czyta Roch Siemianowski - już w październiku

Miło mi powiadomić, że już na październik tego roku zaplanowana jest premiera audiobooka "Podziemne Miasto" w interpretacji aktora Rocha Siemianowskiego.





Wywiad dla "Okiem na horror"

Łukasz Henel. Rocznicowo. Wywiad.

Zbliża się trzecia rocznica powstania Oka. Więc na początek będzie wspominkowo. Pamiętam, że gdy zakładałem fanpage Okiem na Horror, Łukasz Henel był jednym
z pierwszych pisarzy, którzy zgodzili się na wywiad dla jakiegoś oszołama, co miał kilkudziesięciu fanów na stronie. Gdy wspominam ten wywiad - można znaleźć go na fb Oka - to zastanawiam się jak to wszystko poszło do przodu, a wielu świetnych ludzi, nadal jest ze mną.

Zapraszam na rozmowę z jednym z nich. Łukasz Henel.



Cześć.
Ostatni raz rozmawialiśmy bodaj, przy okazji premiery "Szkarłatnego blasku". 
„Podziemne miasto” to Twój trzeci horror i kolejny, którego akcja rozgrywa się
w okolicach Międzyrzeckiego Rejonu Umocnionego (MRU). Widzę, że szczególnie upodobałeś sobie ten tajemniczy  i w sumie fascynujący system bunkrów?

Rzeczywiście coś w tym jest. W okolicach Międzyrzecza, dokładnie w Kursku, mieszka moja rodzina od strony żony. W okolicznych lasach znajduje się mnóstwo bunkrów. Część z nich została wysadzona w powietrze przez Rosjan, ale wiele podziemnych przejść całkiem nieźle się zachowało. Swego czasu wiele osób zaginęło tam bez wieści, usiłując penetrować tunele. Czytaj dalej....

sobota, 1 sierpnia 2015

Pozytywne opinie o książce "Podziemne miasto"

Pragnę podziękować wszystkim, którzy zamieszczają mnóstwo pozytywnych opinii na temat mojej ostatniej powieści "Podziemne miasto". Pojawiają się one na Facebooku, są publikowane w serwisie lubimyczytać.pl, oraz przychodzą bezpośrednio na mojego mejla. 

Dziękuję Wam wszystkim, dzięki Wam czuję, że warto poświęcać wiele godzin na pisanie. 

Pozwolę sobie przytoczyć jedną z takich opinii: 


"„Dziecku bowiem trudno jest zaakceptować okrucieństwo samej natury, woli więc przypisywać je działaniu konkretnej (…) istoty. Skłonność ta ponoć tkwi w każdym z nas.”

Oddział wojsk radzieckich, stacjonujący w Polsce w 1957 roku, próbuje zgłębić tajemnicę poniemieckich bunkrów. Dwaj postawieni na straży żołnierze giną w okrutny sposób, ale to nie zatrzymuje ich przełożonego. Jest zdecydowany kontynuować poszukiwania skarbów, które rzekomo zostały ukryte w podziemiach. Polscy oficerowie, których zadaniem jest ochrona okolicznej ludności, są przeciwni dalszym badaniom bunkrów. Niestety chciwość i osobiste pobudki bywają zgubne w skutkach.

Jeśli ktoś potrafi napisać horror, przez który czuję niepokój i ciarki, czytając go rankiem w pociągu – dla mnie jest mistrzem. Ostatnio czułam się podobnie czytając Edgara Allana Poego, mojego ukochanego pisarza! Więc bez dwóch zdań – jeśli lubicie horrory, koniecznie sięgnijcie po Podziemne miasto.

Dlaczego warto? Najbardziej przypadł mi do gustu oszczędny, wręcz surowy styl autora, pasujący do rozgrywających się wydarzeń. Łukasz Henel napisał już parę książek (On, Szkarłatny blask), dlatego mam wrażenie, że nie bawi się stylem. Wybiera narzędzia, które są mu potrzebne i nimi operuje. Niewielka ilość opisów paradoksalnie dużo lepiej oddaje klimat wojskowej bazy i podziemnych bunkrów, a niedopowiedzenia sprawiają, że wyobraźnia czytelnika zaczyna działać, wywołując dreszczyk emocji. Poza tym oszczędny, trafny sposób wypowiedzi świetnie współgra ze środowiskiem, które przedstawia. Przyznam, że jestem pełna podziwu i z zainteresowaniem podpatrywałam te zabiegi nie tylko jako czytelnik, który sporo już widział (czytał), ale też jako osoba, która chciałaby napisać własną powieść.

Nie potrafię wskazać żadnej wady poza poczuciem niedosytu i wrażeniem, że książka jest za krótka. Polecam wszystkim miłośnikom dobrych i nieoczywistych horrorów, które nie bazują na zachlapaniu całego świata przedstawionego krwią, tylko na klimacie, który niby jest ok, ale intuicja nam podpowiada, żeby być ostrożnym… Polecam też miłośnikom polskich książek i… daję prztyczka w nos wszystkim twierdzącym, że Polacy nie potrafią pisać. A ja od dawna jestem zdania, że dobrą fantastyką Polska stoi.

Autorze – chylę czoła. Czytelnicy – musicie mieć tę książkę. A jak jeszcze nie jesteście pewni, to po prostu zaryzykujcie i… dajcie się oczarować."

źródło: 
postmeridiem1.blogspot.com

sobota, 16 maja 2015

Bezpieczne dzieci

W mojej szkole razem ze Strażą Miejską prowadzę zajęcia związane z bezpieczeństwem dzieci. Poniżej znajdziecie jeden z wielu krótkich tekstów jakie piszę na te okazje. Nie są one zbyt skomplikowane, ani zapewne specjalnie ambitne... :) Ale wystarczają, aby rozpocząć rozmowę z dziećmi.



Ćwiczymy pozycję bezpieczną w przypadku ataku psa


Dziwna choroba Tomka

            Tomek ma jedenaście lat. W jego szkole nie mówi się o bezpieczeństwie, jest to zakazane. Pani dyrektor uważa, że dzieciom nic nie grozi i nie ma potrzeby ich straszyć. „Od straszenia dzieci robią się płochliwe, dostają wysypki i nie mogą spać po nocach” – mówi często na zebraniach rady pedagogicznej. Wszyscy rodzice i nauczyciele zgadzają się z panią dyrektor. Nad drzwiami szkoły umieszczono nawet napis: „wszystkie złe rzeczy zdarzają się innym, ale nie nam”.

Tomek jednak nie tylko wie swoje, ale nawet jest prawdziwym maniakiem bezpieczeństwa. Uważa, że to ważniejsze niż matematyka i język polski. Nie zdarzyło się przecież, żeby znajomość tabliczki mnożenia uratowała komuś życie, podobnie jak wiedza, że słowo „róża” pisze się przez „ż” z kropką i „ó” zamknięte.  Rodzicom Tomka niezbyt to się podobało. Woleliby, żeby ich syn był zupełnie normalnym chłopcem; „normalnym” to znaczy takim który większość czasu spędza na zabawach z kolegami. Tomek jednak interesuje się sztuką przetrwania, czyli surwiwalem.  Co zrobić jeśli nagle wybuchnie bomba? Jak zachować się w czasie pożaru? Czy można jakoś wydostać się z tonącego samochodu? Jak przetrwać samotnie w lesie? Tomek pojechał nawet na obóz przetrwania.  Nauczył się rozpalać ogień z użyciem specjalnego krzesiwa, budować szałas, robić wędkę z kija i agrafki, a nawet prawidłowo zachowywać się w przypadku spotkania z niedźwiedziem. Mama i tata tylko kręcili głowami. „Po co ci to wszystko?” – mówili. „Czy widziałeś kiedyś niedźwiedzia w centrum handlowym? Czy często zdarza się, że na ulicy wybucha bomba? Czy w szkole do której chodzisz był kiedyś pożar? Wziąłbyś się lepiej do matematyki”.

            Rodzice Tomka byli tak bardzo przejęci dziwnym zachowaniem syna, że postanowili kupić mu tablet. „Może wreszcie przestanie zajmować się głupotami”, stwierdził tata. Niestety, Tomek schował tablet do szuflady i zajął się kompletowaniem specjalnego zestawu narzędzi potrzebnego do przetrwania wielkiej katastrofy, po której ludzkość zostanie pozbawiona sklepów, prądu, samochodów i wielu jeszcze innych rzeczy, które teraz mamy.

            „To nieuleczalny przypadek” – stwierdził szkolny psycholog – „chłopak naczytał się zbyt wielu książek i ma wybujałą fantazję. Myśli o sprawach, które nie mogą się zdarzyć”

            Zbliżały się wakacje. Pani wychowawczyni na zakończenie kazała przygotować dzieciom referat na dowolny temat. Klasowy lizus, Mietek, opisał różne gatunki chrząszczy żyjących w lasach Ameryki Południowej i dostał piątkę. Koleżanka Tomka, Alicja, napisała o tym, co będzie robić w przyszłości – czyli o projektowaniu ubrań dla lalek. Też dostała piątkę. Jedyną osobą, która dostała jedynkę był Tomek. Jego referat opowiadał o różnych strasznych zdarzeniach, jakie mogą przytrafić się dzieciom podczas wakacji. O utonięciach, niebezpiecznych kąpielach w morzu, jeziorach i rzekach, wypadkach na drodze, groźnych burzach w górach i wielu jeszcze innych przerażających przygodach jakie mogą się przydarzyć.

- „Phi – Powiedziała pani wychowawczyni – to stek bzdur i zwykłe strachy. Wszędzie jesteście pod opieką dorosłych i nic złego nie może wam się stać. Poza tym, jesteście jeszcze zbyt mali by poradzić sobie w obliczu jakiegokolwiek zagrożenia. Na co komu taka wiedza, że gdy jest burza trzeba wyłączyć telefon komórkowy? Albo, że należy trzymać się z dala od wysokich drzew i najlepiej położyć się w rowie? Nie wierzę, żebyście mogli utonąć. Przecież wszędzie są ratownicy. A jazda na rowerze? Latem jest przecież widno i żadne odblaski nie są nikomu potrzebne. Sama jeżdżę bez odblasków i bez kasku już trzydzieści lat i nic jeszcze mi się nie stało.”

            Tomek był załamany. Nikt go nie rozumiał, włącznie z rodzicami. Tymczasem nadszedł dzień wakacyjnej podróży. Tata i mama oraz Tomek wsiedli no nowego, terenowego mercedesa.
            - No, to teraz wypróbujemy tę maszynę – powiedział zadowolony tata siadając za kierownicą.
            - Tato, nie jedź za szybko – ostrzegł go Tomek – przecież poboczem mogą jechać dzieci na rowerach. A tak w ogóle, zapomnieliście zapiąć pasy bezpieczeństwa. No i w naszym aucie nie ma apteczki… ani zbijaka do szyb, ani specjalnego noża do przecinania pasów.
            - Po powrocie zabiorę Tomka do psychiatry dziecięcego – skwitowała to wszystko mama – może on coś wymyśli.

            Tomek jednak nie dawał się zbyć z tropu. Był maniakiem bezpieczeństwa i nic nie mógł na to poradzić. Przez całą podróż opowiadał rodzicom, że w czasie burzy w górach należy szybko poszukać bezpiecznego schronienia, że należy mieć ze sobą zapas jedzenia, gorącą herbatę w termosie, naładowany telefon komórkowy, latarki i ciepły koc. Tłumaczył też, że nad morzem nie wolno kąpać się nigdzie indziej, jak tylko na strzeżonej plaży i pod żadnym pozorem nie można wypływać daleko w morze, zwłaszcza na nadmuchiwanych zabawkach. Potem zaczął mówić o odblaskach, które każdy rowerzysta bez względu na pogodę i porę dnia powinien zakładać. Kiedy wspomniał o kasku, mama nie wytrzymała.

            - Przestań wreszcie – zdenerwowała się – kto normalny jeździ w kasku, kiedy jest trzydzieści stopni ciepła? Przecież od tego psują się włosy!
            - Lepiej mieć tłuste włosy niż rozbitą głowę – odparł Tomek.
            - Dość już tego! – Wściekł się tata – jak odnosisz się do własnej matki!
            Nagle stało się coś zupełnie niespodziewanego.
             - Tato, uważaj! – Krzyknął Tomek, ale było już za późno.

            Tata Tomka spostrzegł wprawdzie wjeżdżającego rowerem na ulicę chłopca, ale nie był w stanie zahamować. Auto jechało po prostu zbyt szybko. Zdołał tylko skręcić nieco, by uniknąć uderzenia dziecka. Samochodem bardzo mocno zarzuciło, auto zaczęło koziołkować i Tomek miał wrażenie, że już jest po nich. Nagle wszystko się zatrzymało. Minęła krótka chwila zanim do Tomka dotarło, że auto tkwi w przydrożnym rowie i leży do góry kołami.
- Mamo! Tato! – Zawołał głośno.

Niestety odpowiedziała mu cisza.  Mimo tego Tomek nie zaczął płakać ani krzyczeć, jak pewnie zrobiłaby większość dzieci w jego wieku. Gorączkowo zastanawiał się jak należy postąpić w takiej sytuacji. Poczuł zapach benzyny i zrozumiał, że każda sekunda ma wielkie znaczenie. Ze zbiornika wyciekało paliwo i w każdej chwili mogła nastąpić straszna eksplozja.

Na szczęście miał przy sobie zakupiony w tajemnicy przed rodzicami nóż ratowniczy. Za jego pomocą przeciął pas bezpieczeństwa, który go krępował. Specjalną końcówką noża wybił szybę i wydostał się na zewnątrz. Chociaż miał dopiero jedenaście lat, dopisało mu szczęście. Drzwi od strony kierowcy nie były zablokowane. Tomkowi udało się odciągnąć rodziców na bezpieczną odległość, kiedy samochód nagle eksplodował wielką chmurą ognia. Potem wyjął z kieszeni spodni taty telefon komórkowy, zadzwonił pod numer 112 i wezwał pomoc.

W ten sposób Tomek ocalił życie swoim rodzicom i został prawdziwym bohaterem. Nikt już nie śmiał się z jego zainteresowań. Gdy rodzice Tomka doszli do siebie po wypadku kupili mu w prezencie książkę zatytułowaną „Sztuka przetrwania w niebezpiecznych sytuacjach”. Kiedy po wakacjach wrócił do szkoły, pani dyrektor wyróżniła go na uroczystym apelu, a koleżanki i koledzy bili brawo. Zdjęto znad drzwi szkoły głupi napis mówiący, że wszystkie złe rzeczy zdarzają się innym, ale nie nam i zastąpiono go innym, takiej treści: „Chcesz być bezpieczny – przygotuj się na zagrożenia”.

Najbardziej jednak Tomek zdziwił się na widok swojej pani wychowawczyni. Na czole miała przyklejony wielki plaster i wyglądała trochę śmiesznie.
- Co się stało? – Zapytał.
- Spadłam z roweru i uderzyłam się w głowę. Gdybym tylko miała wtedy założony kask… Nie miałam racji mówiąc, że jeśli coś nie przytrafiło mi się przez trzydzieści lat, to nie zdarzy się nigdy. Od tej pory zawsze będę zakładała kask podczas przejażdżek.

Tomek tylko lekko się uśmiechnął. Od samego początku wiedział przecież, że bezpieczeństwo to najważniejsza rzecz na świecie, ważniejsza nawet od matematyki i języka polskiego. Postanowił, że w przyszłości zostanie największym ekspertem w tej dziedzinie na całym świecie.

Pytania:

W jaki sposób wyróżniał się Tomek?
Jakie słowa wisiały nad wejściem do szkoły, czy hasło było Twoim zdaniem słuszne?
Czy w szkole Tomka dbano o bezpieczeństwo tak jak w naszej?
Czy rodzice Tomka rozumieli jego "dziwne" zainteresowania?
Czy zgadzasz się ze zdaniem, że bezpieczeństwo jest ważniejsze niż matematyka i język polski? Co o tym sądzisz?
O jakich zagrożeniach próbował opowiadać Tomek swoim rodzicom?
Co się wydarzyło? 
Czy w sytuacji zagrożenia potrafiłbyś zachować spokój? Czy pamiętasz numer telefonu alarmowego?
Czemu w szkole Tomka zaczęto przywiązywać większą wagę do rozmaitych zagrożeń? 
Jak rozumiesz słowa "Chcesz być bezpieczny - przygotuj się na zagrożenia"?

czwartek, 9 kwietnia 2015

Konferencja "Edukacja 3.0"

Mam zaszczyt poinformować o ogólnopolskiej konferencji, której organizatorką jest moja przyjaciółka dr Joanna Chrzanowska, propagatorka nauczania etyki oraz filozofii w poznańskich szkołach, a także działaczka i organizatorka stowarzyszenia "Akademia Myśli":



Ogólnopolska Konferencja Naukowa EDUKACJA 3.0. Myśl Twórczo – Działaj Innowacyjnie!



Więcej informacji znajdziecie pod tym linkiem:

piątek, 3 kwietnia 2015

Atak szaleńca-piromana zainspirowanego "Podziemnym miastem" czy może Podziemne Miasto znów daje o sobie znać...

Niedługo po ukazaniu się "Podziemnego miasta" dotarły do mnie niepokojące wieści... w podziemiach MRU pojawił się ogień. Przeczytać o tym można w "Głosie Międzyrzecza i Skwierzyny". "W podziemiach MRU odnaleziono martwe nietoperze. Wyglądają jakby były podpalone. Sprawę wyjaśnia policja i służby weterynaryjne". Wzmianka pojawiła się też w Gazecie Lubuskiej:
http://www.gazetalubuska.pl/apps/pbcs.dll/article?AID=/20150403/POWIAT08/150409801

niedziela, 1 marca 2015

Bezpieczeństwo i strach - "Pechowy dzień"

Byłem niedawno na wykładzie z zakresu pedagogiki opiekuńczo - wychowawczej. Padło na nim pewne bardzo ciekawe zdanie: "Poczucie bezpieczeństwa dziecka powstaje w obliczu zagrożenia". 
Dość paradoksalne i kontrowersyjne stwierdzenie... zazwyczaj współczesnemu rodzicowi wydaje się, że im bardziej będzie chronił dziecko przed wiedzą o rozmaitych zagrożeniach - tym bardziej będzie ono czuło się bezpieczne. 

Wielu rodziców z ulgą konstatuje, że wreszcie minęły straszne czasy w których dzieci były wręcz dręczone przez opowieści o Czarnej Wołdze, obcych zabierających dzieci, złych wiedźmach i podstępnych wilkach. Nasi rodzice, dziadowie i pradziadowie z zapamiętaniem straszyli dzieci. "Uważaj. bo pan cię zabierze!", "Nie chodź sam nad jezioro bo cię wiedźma złapie!' itd. itp. 

Czyżby oni wszyscy byli po prostu sadystami i napawali się naszym strachem?

"Poczucie bezpieczeństwa dziecka powstaje w obliczu zagrożenia". 

No tak - bo przecież jeśli jest zagrożenie, to dziecko biegnie do mamy. Mama (dorosły) jest mu potrzebny. Jeśli w ogóle nie ma doświadczenia lęku, to i nie będzie doświadczenia bezpieczeństwa jakie daje bliska osoba. Strachy spełniały bardzo ważną funkcję wychowawczą - zapobiegały by dzieci narażały się na zagrożenia. Bo przecież świat wcale nie jest jedynie kolorowym, przyjaznym miejscem. I warto to dziecku pomału uświadamiać. Dzięki temu zrozumie, że osoby zapewniające mu bezpieczeństwo są ważne i potrzebne. 

A tymczasem wrzucam krótki tekścik "Pechowy dzień". W naszej szkole systematycznie przeprowadzamy z dziećmi pogadanki na temat bezpieczeństwa, przy współudziale straży miejskiej. Myślę również, że nie będzie błędem poruszenie takiego tematu na zajęciach z etyki, w szkole podstawowej. Można "podpiąć" to zagadnienie pod odpowiedzialność za siebie i innych. 
Jeśli uznacie, że tekst jest fajny, możecie wykorzystać go na swoich zajęciach. 


Pechowy dzień

Zosia ma już dziewięć lat i bardzo chciałaby sama chodzić do szkoły oraz wracać do domu. Nie jest już przecież taką znowu małą dziewczynką! Po pierwsze nie bawi się już lalkami, no może tylko trochę, ale głównie kucykami. Tak jak starsze koleżanki. Po drugie umawia się ze swoimi przyjaciółkami na ploteczki. Spotykają się w umówionym miejscu i opowiadają sobie różne historyjki. Zupełnie tak, jak mama i jej koleżanki. Po trzecie, w świetlicy szkolnej bardzo często prowadzone są zajęcia o bezpieczeństwie. Zosia była na nich chyba już z tysiąc pięćset razy, a przynajmniej tak jej się wydaje. Ciągle tylko to bezpieczeństwo i bezpieczeństwo… w kółko to samo.  Wie już na ten temat wszystko. Zosia zaczyna podejrzewać, że dorośli chyba są w jakiejś zmowie i uwzięli się, żeby ciągle wałkować ten sam temat. Zosia uważa, że dorośli, tacy jak na przykład rodzice albo panie ze świetlicy - lubią przesadzać i wyolbrzymiają różne niebezpieczeństwa. 

Ciągle tylko „uważaj jak przechodzisz przez drogę”, „uważaj na światłach”, „ubierz się ciepło”, „nie biegnij”. Komu chciałoby się tego słuchać? Zosia dobrze pamięta, że już cztery razy przeszła drogę od swojego domu do szkoły prawie zupełnie sama. Prawie zupełnie sama, bo mama szła za nią w odległości jakichś dwudziestu kroków. I wiecie co? Nic się złego nie stało. A przecież, jeśli do tej pory nic złego się nie stało, to – najwyraźniej – po prostu nie może się stać. Tym bardziej że Ewa, dziewczynka z jej klasy, wraca sama do domu już od roku. Ewa jest z tego bardzo dumna, a Zosia czerwienieje z zazdrości za każdym razem, kiedy Ewa bez pytania kogokolwiek o zgodę może sama wyjść ze szkoły. Ewa często pokazuje wtedy Zosi język i mówi: „Zosia, Zosia, beksa lala. Mama tobie nie pozwala!”. Zosia wtedy nawet czasem wybucha płaczem i chce wybiec ze szkoły a potem popędzić prosto do domu, chociaż nie wolno jej tego robić, żeby tylko pokazać tej przemądrzałej Ewie, że wcale nie jest beksą, ani lalą, ale całkiem dużą, prawie dorosłą dziewczynką.

Kilka dni temu jednak coś się zmieniło. Mama uroczystym tonem oznajmiła: „Będziesz mogła sama wrócić ze szkoły. Zmieniły się godziny mojej pracy i ani tata, ani ja nie damy rady po ciebie przyjść. Podpisałam już wszystkie możliwe zgody. Tylko proszę cię bardzo, uważaj na siebie!”.
Zosia  usłyszała z tego wszystkiego tylko: „Będziesz mogła sama wrócić ze szkoły”. Wreszcie pokaże Ewie, że też jest już duża!
Wierzcie lub nie, ale nazajutrz od samego rana zaczęły dziać się dziwne rzeczy. Coś, co dorośli nazywają pechem. Rano mama w łazience stłukła lusterko, które rozsypało się w drobny mak. Z półki pospadały wszystkie książki, chociaż były ułożone bardzo równo i nikt ich nie dotykał. Zaciął się zamek w drzwiach. „Dziwne, dziwne” – powtarzała tylko mama – „co za pech, co za pech!”.
Po drodze do szkoły mamie urwał się pasek od torebki, wszystkie rzeczy wysypały się na chodnik i trzeba było je zbierać. Zosi rozwiązały się sznurówki i wywaliła się jak długa na chodniku. Na szczęście nic jej się nie stało. „Co za pech, co za pech” – powtarzała tylko coraz bardziej zaniepokojona mama.
W końcu dotarły do szkoły. „Nie jestem przesądna, i nie wierzę w pecha nic a nic” – oznajmiła mama – „Ale błagam cię, uważaj na siebie kiedy będziesz wracała ze szkoły, bo dziś jest pechowy dzień”.
Zosia dostała od mamy buziaka, wpadła do szkoły i zapomniała o pechu. Nie mogła doczekać się aż miną lekcje i wróci sama do domu. Wreszcie zadzwonił dzwonek na koniec ostatniej lekcji. Zosia ubrała się i wypadła przed szkołę. Zaczaiła się na Ewę. W końcu zobaczyła ją jak wychodzi ze szkoły.
- Ewa, Ewa! – Zawołała – teraz ja też wracam sama do domu! 
Pokazała Ewie język i popędziła przed siebie. Ewa oczywiście ruszyła za nią w pogoń, wrzeszcząc niemiłosiernie. Zosia biegła przebierając pracowicie nogami. Nagle – co za pech! Poślizgnęła się na lodzie i wylądowała na pupie. Ponieważ jednak teren w tym miejscu był pochyły, Zosia nie mogła się zatrzymać, ale jechała dalej, na dół, gubiąc po drodze tornister, czapkę i rękawiczki. Co za pech!
Nagle usłyszała głośny dźwięk klaksonu i wtedy dopiero oprzytomniała. Do tej chwili wydawało jej się, że to wszystko to po prostu fajna zabawa. Usłyszała pisk hamulców samochodu.

- Dziecko! Co ty wyprawiasz! – Zawołał jakiś mężczyzna wysiadając z auta.
Nagle Zosia zrozumiała co się stało. Zajęta uciekaniem przed Ewą przewróciła się i zjechała po stromej skarpie niemal wprost pod nadjeżdżający samochód. Gdyby kierowca nie zdążył zahamować, wpadłaby wprost pod koła!
 - Nic ci się nie stało, dziewczynko? – Zapytał kierowca samochodu. Był bardzo wysoki i miał na sobie długi, czarny płaszcz.
- Nie, nic… - Odparła Zosia, wstając i rozcierając sobie pewną bolącą ją tylną część ciała.
- Mało brakowało, a doszłoby do bardzo poważnego wypadku – powiedział nieznajomy pan. – Wiesz co, odwiozę cię do domu. Nie mogę pozwolić, by takiej miłej dziewczynce stała się jakaś krzywda.
Zosia zauważyła, że całej sytuacji przygląda się Ewa. Nagle pomysł z podwiezieniem przez miłego pana wydał się Zosi bardzo fajny. Zauważyła, że ten pan miał bardzo fajny samochód. Ewa zobaczy, jak ona wsiada do auta i na pewno pomyśli, że przyjechał po nią specjalnie jakiś bogaty wujek. To ci dopiero będzie zazdrosna!
- Zosia – Zawołała nagle Ewa – wracaj!
No tak, pomyślała Zosia. Ewa już robi się zazdrosna. Ja pojadę do domu autem, a ona jak zwykle będzie musiała wracać do domu na piechotę. Pokazała więc tylko Ewie w odpowiedzi język.
- Po mnie przyjeżdżają samochodem! A ty wracaj do domu na piechotę! – Zawołała.
Ewa nic nie odpowiedziała. Zosia szybko pozbierała swoje rzeczy i wsiadła do auta z miłym panem w czarnym płaszczu. Pan uśmiechnął się tajemniczo i zablokował drzwi.

- Jestem przyjacielem twojej mamy – wyjaśnił.
- Naprawdę? – Zdziwiła się Zosia – Nigdy wcześniej pana nawet nie widziałam.
- To nic nie szkodzi – odparł – ale ja ciebie znam i twoją mamę też.
Samochód ruszył z piskiem opon. Nagle Zosi przyszło coś do głowy.
- Skąd pan wie, gdzie mieszkam? – Zapytała zdziwiona.
- Och, nie bądź niemądra – uśmiechnął się nieznajomy człowiek – skoro jestem przyjacielem twojej mamy, to przecież muszę wiedzieć takie rzeczy, no nie?

No tak, oczywiście, pomyślała Zosia.
Tylko, kłopot w tym, że Zosia przecież wiedziała gdzie mieszka, a ten pan jechał w zupełnie inną stronę.

 - Musi pan jechać w przeciwną stronę – Powiedziała Zosia – jedzie pan chyba źle.
- Nie ucz mnie, jak mam jechać – warknął nagle mężczyzna – wiem to lepiej od ciebie. Najpierw zabiorę cię na lody, jasne?
- Ale ja nie chcę jechać na lody! – Zosia nagle bardzo się przestraszyła. Było to takie uczucie, jakby ktoś wylał jej za kołnierz wiadro zimnej wody. Zrozumiała swój błąd. Dopiero teraz zdała sobie sprawę ze swojej sytuacji. Była zamknięta w jadącym samochodzie, z obcym panem, który wcale, ale to wcale, nie wiózł jej do domu. Nie mogła wysiąść, ani uciec. Wiele by dała teraz, by znaleźć się w bezpiecznej świetlicy, razem z innymi dziećmi. Dałaby wszystko, by była z nią mama.

- Proszę – zaczęła cichutkim głosem – proszę, niech pan mnie wypuści. Ja… ja nikomu nic nie powiem.
- Zamknij się! – wrzasnął obcy mężczyzna i jeszcze bardziej przyspieszył – chciałem zabrać cię na lody, ale jesteś bardzo niegrzeczna. Pojedziemy do mnie do domu. Tam pokażę ci różne rzeczy, które na pewno ci się spodobają. Powinny ci się spodobać, bo inaczej… a potem zadzwonimy do twojej mamy. Coś za coś. Oddam cię, ale nie za darmo. Albo… nie oddam cię nigdy. Zobaczymy, na co będę miał ochotę. Teraz jesteś tylko moja i mogę zrobić z tobą wszystko, co tylko przyjdzie mi do głowy.

Zosia była zbyt przestraszona, żeby cokolwiek powiedzieć. Mogła tylko myśleć, a i to z trudem. Pomyślała wtedy – "wszystkiemu winien jest pech. Gdybym się nie przewróciła - nie wpadłabym pod ten samochód. Pechowy dzień, wszystko od samego rana było pechowe".

Jechali tak już dość długo, opuścili miasto i teraz za szybami samochodu ciągnął się ciemny, ponury las. Mężczyzna zerkał od czasu do czasu na Zosię i nawet lekko się uśmiechał, ale dziewczynka była już na tyle duża by domyślić się, że nie jest to życzliwy uśmiech i że nie wróży on niczego dobrego. 

- Co za pech! – syknął nagle przez zęby obcy mężczyzna.

Zosia zerknęła na niego z przestrachem i zdziwieniem. Spojrzała przez przednią szybę auta. Drogę zajechał im policyjny radiowóz z migającymi na niebiesko światłami. Porywacz błyskawicznie zatrzymał auto, otworzył drzwiczki i popędził w stronę pobliskiego lasu. Policjanci rzucili się za nim w pogoń.

***

Kiedy Zosia wróciła bezpiecznie do domu zdała sobie sprawę z dwóch rzeczy. Po pierwsze - jeśli dzień jest pechowy, to jest szansa, że pecha mają wszyscy, także źli ludzie, a nie tylko ona, i że pech dla jednego może być szczęściem dla kogoś innego. Po drugie dowiedziała się, że to Ewie zawdzięcza ocalenie, bo właśnie Ewa postanowiła jak najszybciej pobiec co domu i opowiedzieć babci o dziwnym wujku, który pojawił się nie wiadomo skąd i zabrał ze sobą Zosię. Babcia Ewy zatelefonowała do mamy Zosi, a ta od razu zorientowała się, że stało się coś złego i powiadomiła policję. Tylko dlatego udało się w porę zatrzymać porywacza. Od tej pory Ewa i Zosia zostały przyjaciółkami.

Następnego dnia w szkole pani wychowawczyni powiedziała: "ustaliłam z rodzicami, że przez pewien czas nie będziecie mogli sami wracać do domu. Zgłosiło się kilkoro rodziców, którzy na ochotnika będą odprowadzali uczniów i uczennice młodszych klas do domów. Dotyczy to uczniów, których rodzice pracują  i nie mogą odebrać swoich dzieci ze świetlicy w wyznaczonych godzinach".

Zosia cały czas miała w pamięci swoją straszną przygodę i zastanawiała się, co oznacza tajemnicze zarządzenie pani wychowawczyni. Dopiero wieczorem, zupełnie przypadkiem, posłyszała cichą rozmowę rodziców. Było coś, o czym nie wiedziała i o czym rodzice jej nie powiedzieli. W czasie policyjnej akcji porywaczowi udało się uciec do lasu i zgubić pogoń. Cały czas więc przebywa na wolności. A skoro tak, istnieje możliwość, że kiedyś, może całkiem niedługo, ten człowiek pojawi się znów niedaleko szkoły. Być może waszej.

Pytania do tekstu:
1.      Dlaczego Zosia bardzo chciała wracać sama do domu?
2.      Czy Ewa i Zosia wychodząc ze szkoły zachowywały się ostrożnie? Co mogły zrobić dziewczynki zamiast wzajemnego przezywania się i gonienia?
3.      Co przytrafiło się Zosi?
4.      Czy Zosia postąpiła dobrze, wsiadając do auta z nieznajomym? Co ty zrobiłbyś w tej sytuacji?
5.      Czy łatwo jest odmówić obcej, dorosłej osobie?
6.      W jaki sposób Ewa pomogła swojej koleżance z klasy?
7.      Jak myślisz, co wzbudziło podejrzenia Ewy?
8.      Dlaczego Zosi nic się nie stało?
9.      Dlaczego pani wychowawczyni zarządziła, żeby wszystkie dzieci przez pewien czas wracały pod opieką dorosłych?




poniedziałek, 5 stycznia 2015

Ważny problem w nauczaniu etyki - interesujący artykuł

Od dawna poruszam na blogu temat utrudnień z jakimi spotyka się nauczanie etyki w polskim szkolnictwie. Jednym z największych jest brak podręczników. Podręcznikiem jakim dysponuje cała podstawówka jest książka Marka Gorczyka "Chcemy być lepsi", dedykowana dla klas I-III. W praktyce jest on niewystarczający. Nie można używać wciąż, co roku, tego samego podręcznika dla wszystkich klas. Uczniowie już w drugim roku znają go dobrze i nie można wciąż czytać tych samych tekstów. 

Próbuje się ten temat tuszować, odwołując się do "inwencji twórczej" samych nauczycieli etyki. Dlaczego jednak tylko oni mają być zdani na swoją "inwencję"? Dlaczego takiej samej, bezpodręcznikowej inwencji nie oczekuje się od nauczycieli innych przedmiotów?

Brak podręcznika odbija się negatywnie na ogólnej ocenie przedmiotu. W powszechnym mniemaniu bowiem podręcznik do prowadzenia lekcji powinien być. Nie tylko po to, by dzieci i nauczyciel mogli z niego korzystać, ale również po to, by rodzice dowiadywali się jakie tematy obowiązują na etyce. 

Swoistą hipokryzją jest fakt, że książki zarówno do nauki religii jak i etyki nie są w żaden sposób dotowane przez Ministerstwo, jako że obydwa przedmioty zostały uznane za dodatkowe. Wiadomo, że w przypadku etyki jest to "cios w samo serce", bowiem nie ma żadnych źródeł z których opracowanie, wydanie i rozpowszechnianie takich podręczników mogłoby być dotowane. Wiadomo, że bez pieniędzy nie uda się zrobić atrakcyjnego podręcznika. Aby taki przygotować potrzebna jest pomoc dobrych grafików oraz konsultacje metodyczne i środki na samą publikację. Piszę oczywiście o podręczniku na dobrym poziomie, z ilustracjami, zadaniami, ćwiczeniami, a być może nawet dodatkami multimedialnymi (na przykład ze scenkami sytuacyjnymi). Musiałaby to być książka przewidująca korzystanie z niej nawet przez kilka lat z rzędu, przez wszystkie roczniki danej grupy edukacyjnej. 



Zachęcam do przeczytania artykułu na ten temat w "Gazecie Wyborczej":

piątek, 2 stycznia 2015

Kontrowersyjny temat w szkole średniej

Jak być może niektórzy wiedzą, przez pewien czas prowadziłem zajęcia z etyki w szkole średniej. Obecnie z powodu sporej ilości godzin w mojej obecnej szkole musiałem niestety z nich zrezygnować. 

Czasem wracam do tamtego pouczającego doświadczenia i dzisiaj chciałem podzielić się z Wami przemyśleniami w pewnej kwestii. Przypominam sobie jedne z pierwszych zajęć, kiedy wciąż dochodzili nowi uczniowie. Wielu z nich nie miało pojęcia czym zajmuje się etyka lub filozofia. 
Nie było wcale łatwo to wyjaśnić. Owszem - można zawsze podawać definicje z różnych książek. Na przykład "systematyczna, krytyczna refleksja nad bytem, poznaniem i działaniem". Lecz co takie wyjaśnienie mówi przeciętnemu szesnasto-, siedemnastolatkowi? Chyba jednak niewiele. Nie bez przyczyny pewien profesor powiedział kiedyś, że pytanie "czym jest filozofia?" samo w sobie jest problemem filozoficznym. 

Niemniej nie o tym chciałem dziś przede wszystkim napisać. Wyobraźcie sobie, że na zajęciach pojawiła się grupa dziewcząt, które ze wszystkich sił pragnęły dowiedzieć się czegoś o opętaniu. Tak właśnie - o opętaniu. Muszę tutaj zaznaczyć, że w tych pierwszych dniach owe uczennice nie miały pojęcia, że w moim skromnym dorobku znajdują się także książki grozy. Grozę traktuję czysto hobbystycznie i NIGDY nie przenoszę tej sfery swoich zainteresowań na pracę w szkole. Nigdy nie rozmawiam też o moich książkach w szkole, wychodząc z założenia, że są one przeznaczone (piszę o powieściach grozy) - dla dorosłego czytelnika. 

Tak czy siak pytanie pojawiło się. Oczywiście, w takich sytuacjach można schować głowę w piasek i odpowiedzieć, że program z etyki lub filozofii nie przewiduje takich zagadnień. Ale - każdy kto pracował z młodzieżą wie, że odpowiadając w ten sposób traci się autorytet i wychodzi na "sztywniaka". Młodzi ludzie zadają jakieś, w ich mniemaniu filozoficzne pytanie, a prowadzący nawet nie próbuje się do niego odnieść.

Mało tego, wyczułem, że z jakiegoś powodu (to samo w sobie jest już ciekawe) to zagadnienie bardzo interesuje wiele osób. Sporo uczniów szkoły średniej podchodzi do tematu niezwykle poważnie. Pytanie czy stoją za tym jakieś filmy, czy też może lekcje na których wiele się na ten temat opowiada (mówiąc wprost - straszy się, lub ktoś może powie "ostrzega") - pozostawię bez odpowiedzi. 

Postanowiłem odnieść się do tematu z czysto filozoficznego punktu widzenia i miałem wrażenie, że niektóre osoby lekko rozczarowałem. Spodziewano się po mnie chyba jakichś mrożących krew w żyłach szczegółów, kolejnych opowieści, przestróg, grożenia palcem, itp. 

Oczywiście nic takiego nie nastąpiło. Wyjaśniłem, że podobne zagadnienia wymagają wielkiej ostrożności w podejmowaniu jakichkolwiek sądów. Że większość takich przypadków to po prostu choroby psychiczne, a także niezłe pole do popisu dla... rozmaitych szarlatanów. No i oczywiście - że mamy do czynienia tylko i wyłącznie z hipotezami, które w żaden sposób nie zostały przez współczesną naukę potwierdzone. Często za podobnymi "historiami" kryją się prozaiczne motywy - takie jak chęć umocnienia wiary w zabobony, pragnienie zwrócenia na siebie uwagi, chęć przydania rangi sobie samemu jako "obrońcy przed złem" itp. itd. Wreszcie warto podkreślić "psychologiczną atrakcyjność" wiary w istnienie podobnych zdarzeń. Można bowiem w ten sposób - działaniem jakiejś "mrocznej siły" - usprawiedliwiać zło jakiego ludzie potrafią się dopuszczać.

Od wieków źródłem wielu podobnych opowieści była również ówczesna niemożliwość wyjaśnienia pewnych zdarzeń. Dlatego też uważano na przykład, nie wiedząc o istnieniu bakterii, że przyczyną choroby są grzechy lub działanie jakichś nieprzychylnych ludziom duchowych sił. To przekonanie występowało i występuje nadal w wielu kulturach, ale jego "moc" zmniejsza się wraz z rozwojem naszej wiedzy o świecie.

Nudne wyjaśnienie? Na pewno nudniejsze i mniej "ekranowe", niż wrzeszcząca i unosząca się pod sufitem nastolatka. (Notabene - większość młodzieży bezkrytycznie odnosi się do napisów typu "oparte na faktach").

Oczywiście, starając się patrzeć na temat możliwie obiektywnie nie postawiłem ostatecznej kropki nad "i". Otaczający nas świat nadal kryje wiele tajemnic i z pewnością nie każde zjawisko uda nam się wyjaśnić naukowo, co nie oznacza wcale, że jest ono niemożliwe do naukowego wyjaśnienia w przyszłości. Człowiek pragnie cudów i niezwykłości, ale często warto pohamować w sobie to pragnienie, nawet po to, by móc zobaczyć tą niezwykłość tam, gdzie  - być może - występuje ona w rzeczywistości. 

Jestem ciekaw, czy Wam (osobom, które pracują w szkołach) też przytrafiały się podobne, zaskakujące pytania...

Marcin Dolecki "Jeden z możliwych światów"







              Kiedy po raz pierwszy usłyszałem o książce pana Marcina pomyślałem, że ktoś próbuje na polskim gruncie powtórzyć światowy sukces „Świata Zofii” J. Gaardera. Oczywiście pesymistycznie uznałem, że to nie może się udać. Polacy czytają ogólnie rzecz biorąc tytuły, które są popularne za granicą, a nie odwrotnie. Poza tym u nas w szkołach nie ma filozofii, więc zapewne mało kto sięgnąłby po taką książkę na sklepowej półce. Dla całych pokoleń Polaków jest to po prostu strata czasu. Tak zostaliśmy wychowani. Znacznie większą popularnością cieszą się książki o gotowaniu, ponieważ bardziej przydają się na co dzień. Od dawna wpajano nam "pragmatyzm", skupienie na "codziennych sprawach", jako że rzecz oczywista - głębsza refleksja może być niebezpieczna dla każdego, kto chce sprawować władzę nad innymi. U  nas  „Światowi Zofii” względną nośność i reklamę zapewnił status „światowego bestsellera”. Tylko dlatego w Polsce książka nieźle się sprzedała. Spodziewałem się czegoś podobnego - grubej powieści napisanej przez Polaka, gdzie w fabułę wplecione są najbardziej znane teorie filozoficzne. 

              Otrzymałem od listonosza książkę liczącą sobie niecałe 160 stron. Jednak już od pierwszych akapitów zaczęło narastać we mnie zaciekawienie. Okazało się, że „Jeden z możliwych światów” to książka zupełnie inna niż „Świat Zofii” i autor wcale nie miał zamiaru podążać utartymi szlakami.

        Z jakiegoś powodu mam silne przeczucie, że większość redaktorów ze znanych wydawnictw odrzuciłoby tę książkę jako niezdatną do publikacji lub możliwą do opublikowania po dużych przeróbkach. Mam wrażenie, że po prostu nie załapaliby, o co w tej książce chodzi. Dlatego, że – takich książek się w Polsce prawie się nie publikuje, aż wreszcie zrobił to Marcin Dolecki.

       Już od pierwszych stron zorientowałem się, że mam do czynienia z opowieścią w stylu „Małego Księcia”. Symboliczne postacie głównych bohaterów sprawiają wrażenie „niedopracowanych”. Jest to oczywiście zabieg celowy, tak jak we wszystkich tego typu książkach. Nie ma tu zbyt wiele miejsca na konstruowanie świata od podstaw, monotonne budowanie fabuły i wyjaśnianie wszystkich szczegółów. Pamiętacie „Małego Księcia”? Autor nie wytłumaczył na przykład w jaki sposób Mały Książę porusza się w przestrzeni kosmicznej bez skafandra, nie objaśnił też, skąd bierze żywność Pijak żyjący na swojej planecie, ani kim są jego rodzice… (już widzę te krytyczne znaki zapytania postawione na marginesach przez doprowadzonego do szewskiej pasji redaktora) Sięgając więc po „Jeden z możliwych światów” nie spodziewajmy się klasycznej powieści z gatunku fantastyki. Mamy do czynienia raczej z przypowieścią w której najważniejsze jest przesłanie. 

Akcja rozgrywa się w totalitarnym państwie rządzonym przez imperatora „troszczącego się o szczęście swoich dzieci”. Głównym bohaterem jest Filip, wrażliwy i zadający wiele pytań młody człowiek. Marzyciel zainteresowany astronomią i lubiący wpatrywać się przez teleskop w odległe gwiazdy, być może w poszukiwaniu innych światów niż ten, w którym wypadło mu żyć. Jego rodzice zostali uwięzieni przez tyrana. Wydaje się, że Filip jest jednym z niewielu, którzy nie zatracili jeszcze wiary w sens myślenia i zadawania pytań. Reszta społeczeństwa wtopiła się w swoje zwykłe, codzienne role i stara się być jak najmniej widoczna, by uniknąć kłopotów. W tym sensie opowieść pana Doleckiego jest zawsze aktualna.

Postać Filipa jest dobrze skonstruowana. Jest on jakby pierwowzorem tych wszystkich młodych, zbuntowanych ludzi, którzy zastanawiają się nad życiem, zanim codzienność dojrzałości wtłoczy ich w swoje tryby.

Filip poznaje piękną Julię. Niestety także oni od pierwszych kart książki zmuszeni są do ucieczki przed aresztowaniem. Akcja staje się wartka i ma w sobie coś z powieści sensacyjnej. Ucieczka bohaterów przybiera jednak bardzo zaskakujący obrót… odnajdują bowiem niezwykły artefakt umożliwiający przenoszenie się w czasie i przestrzeni oraz… spotkanie z największymi myślicielami ludzkości jak święty Augustyn, Kartezjusz a nawet… Richard Dawkins. Każdy z nich przedstawia bohaterom własną filozofię i swoją wizję świata.

Nie będę oczywiście zdradzał zakończenia, ale w całej powieści widać inspirację znanym mitem o jaskini platońskiej. Czyżby „ucieczkę” również należało rozumieć w sensie metaforycznym? W przypowieści Platona tylko jeden spośród „niewolników” ucieka. Reszta żyje swoimi złudzeniami i trwa w świecie, który chociaż jest straszny – to wydaje się znany i bezpieczny. Niewolnicy złudzeń nie znają „światła” prawdy i dobra. Tylko jeden człowiek decyduje się na opuszczenie jaskini i – podobnie jak Filip  w opowieści pana Doleckiego – udaje się w pełną przygód i niebezpieczeństw wędrówkę. W „Jednym z możliwych światów” ta wędrówka to spotkanie z filozofią i jej najbardziej znanymi myślicielami.

No cóż, w tym momencie warto przytoczyć słowa Bertranda Russella:
Człowiek, któremu obcy jest posmak filozofowania przechodzi przez życie jako więzień przesądów przejętych ze zdrowego rozsądku, z obiegowych wierzeń jego epoki i narodu, a także z przekonań, które rozwinęły się w jego umyśle bez starannych dociekań czy też wynikającej z nich aprobaty.

                Zachęcam do sięgnięcia po „Jeden z możliwych światów”. Jest napisana przystępnym językiem, a dzięki warstwie fabularnej czyta się ją po prostu dobrze. Nadaje się dla młodzieży i dorosłych. Symboliczny charakter opowieści sprawia, że można wracać do niej wiele razy i pokusić się o własną interpretację. Mam nadzieję, że przyjdą takie czasy, gdy książka pana Marcina wejdzie do kanonu szkolnych lektur. Z pewnością na to zasługuje.