czwartek, 26 grudnia 2013

Czy umysł jest materialny?

Kiedyś, jeszcze w szkole średniej mieliśmy w szkole koleżankę, która z upodobaniem powtarzała "miłość to czysta chemia". Lubiła też często mówić, że wszystko co myślimy, nasze uczucia, emocje - to jedynie reakcje chemiczne zachodzące w mózgu człowieka. Ona poszła na "biolchem". Ja na filozofię. 

Ponieważ zawsze ciekawiły mnie dziwne i ważne pytania - od dawna się nad tym zastanawiałem. Jak to jest? Czy rzeczywiście całe moje JA może sprowadzić się do pracy neuronów w tych kilkunastu centymetrach kwadratowych mózgu? 

Istnieje bardzo wiele argumentów popierających tezę, że tak właśnie jest. Osoby interesujące się choć trochę filozofią znają je dobrze. Uszkodzenie mózgu powoduje uszkodzenie umysłu. Stan organizmu wpływa na nasze myślenie. Urządzenia takie jak rezonans magnetyczny pokazują zależność pomiędzy uczuciami, emocjami a konkretnymi obszarami mózgu, które się aktywują. 

Wreszcie klasyczny argument - gdyby umysł był niematerialny, nie mógłby oddziaływać na materialne ciało. Do tego jeszcze argument wysuwany przez wielu materialistów - jeśli wszystko w przyrodzie jest zdeterminowane, to nasze decyzje również. Są one zdeterminowane na poziomie fizycznym. Zdaniem tych myślicieli wolna wola jest w zasadzie złudzeniem. To nie ja decyduję, czy na śniadanie zjem owsiankę czy kanapkę. Tak mi się może jedynie wydawać. Decydują za mnie prawa przyrody. Mój mózg podlega im tak samo jak wszystko inne. Więc gdzie tu miejsce na jakiś "umysł"? Przecież gdyby ten niematerialny umysł postanowił, że chce jednak owsiankę - i tak nie miałby nic do powiedzenia.

Natrafiłem jednak niedawno na ciekawy argument, z którym wcześniej się nie spotkałem. I o tym chciałbym właśnie wspomnieć. Wyobraźmy sobie człowieka, który zjada właśnie kawałek cytryny. Czuje on kwaśny smak. Wyobraźmy sobie teraz, że otwieramy czaszkę (tak, wiem, to brutalne) tego człowieka i poszukujemy w jego mózgu smaku kwaśnego. Raczej go tam nie znajdziemy. Jest to coś zbyt nieuchwytnego. 

Owszem, można powiedzieć, że w chwili, gdy ów człowiek ugryzł cytrynę w mózgu stało się to i to. Neurony zostały pobudzone. A jednak - gdzie podziało się doświadczenie kwaśnego smaku? 

Przyznam się, że ten argument mnie zastanowił. Bo i rzeczywiście - co z tego, że zachodzi związek pomiędzy pracą mózgu a umysłem. Nie musi to jeszcze ostatecznie dowodzić, że jedno jest tożsame z drugim. 

Jeszcze ciekawszy jest drugi argument. Wyobraźmy sobie kosmitów żyjących na planecie X. Nie mają oni oczu i w związku z tym nie mogą oglądać barw. Bardzo jednak chcieliby dowiedzieć się, jak wygląda kolor czerwony. W związku z tym wpadają na niecny pomysł. Porywają na pokład swojego statku Karola. Następnie pokazują mu różne czerwone rzeczy. Keczup, pomidory, czerwoną szminkę, co tam jeszcze chcecie. Wreszcie skanują jego mózg przy pomocy ultranowoczesnego skanera, który jest w stanie zbadać stan mózgu z dokładnością do każdego atomu. 
Czy na podstawie uzyskanych informacji dowiedzą się jak wygląda kolor czerwony?
No właśnie :-) Czyżby zagadka ludzkiego umysłu nie została jeszcze całkiem rozwiązana?....
Żałuję, że nie poznałem tego argumentu wcześniej. Mógłbym przytoczyć go mojej koleżance. Ciekawe, co by powiedziała.


piątek, 20 grudnia 2013

Czy należy jeść mięso?

To ciekawe pytanie, które jak sądzę można zadać na lekcji etyki/filozofii w szkole średniej. Dlaczego nie wcześniej? W szkole podstawowej i gimnazjum nauczyciel etyki mógłby spotkać się z zarzutem narażania zdrowia dzieci na szwank. Powszechne mniemanie bowiem głosi, że mięsko jest zdrowe i sprawia, że dziecko szybciej rośnie. Czy to prawda? Pewnie rzeczywiście szybciej rośnie... 

Jest to jeden z tematów, które zawsze wzbudzają silne kontrowersje. Zwłaszcza w środowiskach konserwatywnych, a szkoła w Polsce - jak sądzę - jest bardzo konserwatywna. Niemniej - wśród młodzieży licealnej - czemu nie. Kwestia ta powinna spotkać się z zainteresowaniem.

Już na początku przyznam się, że sam jem mięso. Celem takiej pogadanki nie musi być wcale przekonanie kogokolwiek do czegokolwiek. Niekoniecznie musi ona nakłonić uczniów do zaprzestania jedzenia mięsa, lub odwrotnie - wegetarian do porzucenia ich "idealistycznych mrzonek". 

Można jednak przyjrzeć się argumentom za i przeciw.

Po pierwsze można postawić z pozoru absurdalne pytanie: jeśli zjedzenie zwierzęcia jest dopuszczalne, to czemu nie jest dopuszczalne zjedzenie człowieka? Wszyscy zgadzamy się przecież, że byłby to czyn ohydny, moralnie zły. 

Zwolennicy jedzenia mięsa odpowiedzą, że człowiek jest czymś innym niż zwierzę. Czymś lepszym.  Ale właściwie, jakie mamy na to dowody, poza naszym przekonaniem? Może jest to po prostu nasz gatunkowy szowinizm? 
Mówi się, że ludzie są bardziej inteligentni niż zwierzęta. Że bardziej rozumieją świat, który ich otacza. A jednak, przecież istnieją dzieci niepełnosprawne, których inteligencja jest porównywalna z inteligencją zwierzęcia. Niemniej zgadzamy się, że zjedzenia takiego dziecka byłoby bezapelacyjnie złe. Wyobraźcie sobie medialną relację z procesu takiego zwyrodnialca, przyrządzającego hamburgery z mięsa... nie, lepiej nie wyobrażajcie sobie tego. 

Wyobraźmy sobie natomiast jeszcze inną, hipotetyczną sytuację. Oto spotykamy się z przedstawicielami innego gatunku zamieszkującego kosmos. Załóżmy, że są to istoty inteligentniejsze od nas. Mają w dodatku większą wiedzę i postrzegają świat znacznie "lepiej" niż my. Np. widzą fale radiowe i promieniowanie rentgena... mają fenomenalnie rozwinięte mózgi. Czy te istoty, stosując naszą własną argumentację, miałyby prawo nas zjeść? 

Zwolennicy jedzenia mięsa wysuwają jeszcze inne argumenty. Nazwijmy je "z tradycji" i "z powszechności". Jeśli ludzie od tysiącleci jedzą mięso - nie może to być złe. Jeśli większość ludzi sądzi, że w jedzeniu mięsa nie ma nic złego - nie może w tym być nic złego. 

Jednak - to, że coś nie było uważane za złe, nie musi oznaczać, że nie jest złe. Niewolnictwo przez długi czas, w bardzo wielu krajach - nie było uważane za coś złego. Sądzono raczej, że jest to konsekwencja pewnego naturalnego porządku rzeczy. Tak samo, jeśli większość sądzi, że coś nie jest złe, nie oznacza to wcale, że nie jest złe. W wielu krajach większość może na przykład sądzić, że tortury czy dyskryminacja kobiet są uzasadnione i całkiem... dobre. Czy mniemanie większości powinno decydować?

Zwolennicy jedzenia mięsa twierdzą również, że jest to zdrowe i konieczne do prawidłowego rozwoju. Z drugiej jednak strony znam osoby, które nie jedzą w ogóle mięsa, od dawna i są... okazami zdrowia. Przytoczę tu przykład mojego znajomego, który od 15 lat nie je mięsa i.... jeszcze ani razu nie był chory, nie cierpiał nawet na przeziębienia. Na całym świecie jest mnóstwo ludzi, którzy z różnych względów nie jedzą mięsa a jednak wydają się całkiem zdrowi. 

Nie twierdzę, że jedzenie mięsa jest złe. Nie ma jednak żadnych sensownych argumentów by sądzić, że jest moralnie dobre i uzasadnione. Może po prostu - punkt widzenia zależy od miejsca siedzenia i my ludzie -  jesteśmy gatunkowymi szowinistami?



wtorek, 17 grudnia 2013

Kim powinien być nauczyciel etyki, czyli kwestia czaszek

To wbrew pozorom bardzo trudne i kontrowersyjne pytanie. Kim w zasadzie ma być osoba ucząca etyki?  Zadałem je sobie gdy dowiedziałem się o czaszkach. Pewien zbulwersowany nauczyciel przyszedł do mnie z informacją, iż uczeń uczęszczający na zajęcia z etyki rysuje na kartkach papieru czaszki. 
W pierwszej chwili nie mogłem zrozumieć o co chodzi. Potem domyśliłem się - jeśli uczeń uczęszcza na lekcje etyki - staram się odtworzyć ten tok rozumowania - i rysuje czaszkę, to niechybnie musi być na tych zajęciach coś, co zainspirowało go do tego niecnego czynu. Musi istnieć jakiś tajemniczy związek pomiędzy etyką a czaszką... a może chodzi o okładkę "Szkarłatnego blasku"??? Tego się nie dowiedziałem.
Nie ma większego znaczenia, że czaszkę lub coś równie mrożącego krew w żyłach może narysować uczeń NIE uczęszczający na lekcje etyki i podejrzewam, że takie przypadki zna historia. 
Nie jest ważne, że inne osoby chodzące na etykę nie rysują czaszek. 
Nie ma również znaczenia, że do narysowania czaszki mogło zainspirować go cokolwiek innego - na przykład tabliczka na skrzynce z bezpiecznikami. Lub fotografia w podręczniku do plastyki przedstawiająca średniowieczną płaskorzeźbę. Nie ma również znaczenia, że czaszka pojawia się w bardzo wielu kontekstach i miejscach. Czaszka i etyka to połączenie wysoce podejrzane.

Wynika jednak w tym momencie ciekawe pytanie. Załóżmy, że uczeń uczęszczający na lekcje etyki zamiast rysować czaszkę rzeczywiście zrobił coś złego. Na przykład ukradł cukierka ze sklepiku. Jest to możliwe, ponieważ każdemu z nas zdarza się od czasu do czasu zrobić coś złego. Tak, tak, mnie również. Czy nauczyciel etyki odpowiada za postępowanie ucznia? 

Moim zdaniem nie. Po pierwsze, nawet najlepszy nauczyciel może zostać zdradzony - co też widać na przykładzie ewangelicznej opowieści o Judaszu. Można świecić przykładem, wlewać w umysły najpiękniejsze idee - i co? Ano właśnie. Zawsze znajdzie się ktoś, kto nie posłucha, kto wie lepiej. 

Przywykliśmy, że każdy kto zabiera głos w sprawie moralności musi narzucać innym swoje zdanie. Musi (teoretycznie) sam być chodzącym "ideałem", i wtłaczać innym do głowy mądrości nie znoszącym sprzeciwu tonem. Według mnie taki model etyka - kaznodziei ma się nijak do rzeczywistości. Nauczyciel etyki również jest zwykłym człowiekiem i jako taki może popełniać błędy. On również staje przed życiowymi decyzjami, musi wybierać, i nie zawsze ma gotowe rozwiązanie w rękawie. Przyznać się do tego-to znacznie bardziej szczera postawa, niż przybierać pozę "nieomylnego źródła prawd moralnych". 

Zadaniem nauczyciela etyki jest przedstawić uczniowi różne możliwości, lojalnie ostrzegając go przed konsekwencjami wyborów. Nauczyciel może również omówić różne światopoglądy i zdania na dany temat.  Każdy jednak ostatecznie wybiera swoją własną drogę... Poza tym dobrze pamiętam, że gdy byliśmy mali - rysowaliśmy rzeczy znacznie "gorsze" niż czaszki. 

sobota, 7 grudnia 2013

O moich książkach

Od czasu do czasu dostaję mejla dotyczącego napisanych przeze mnie książek. Najwięcej z nich dotyczy powieści grozy "Szkarłatny blask" i "On". Otrzymałem wiele pozytywnych opinii od Czytelników, którym książki się spodobały i bardzo za nie dziękuję. Każda taka wiadomość "dodaje skrzydeł" i zachęca do dalszego pisania. Oczywiście zdarzają się też uwagi krytyczne. Te również bardzo cenię. Pozwalają spojrzeć na tekst oczyma odbiorcy i zrozumieć, co można było zrobić jeszcze lepiej i  gdzie są słabe punkty powieści. Wszystkie te uwagi przydadzą się przy powstawaniu kolejnej książki.  

Nigdy nie jest tak, że książka podoba się wszystkim. Niemniej cieszy fakt, że powoli tworzy się pewne grono odbiorców. To właśnie dla nich piszę - ludzi zainteresowanych horrorem a jednocześnie wierzących, że także na polskim gruncie może w tej mierze powstać coś interesującego. Dla mnie horror, wbrew obiegowym opiniom, może być również literaturą na poziomie. Dowodzi tego twórczość niektórych angielskich i amerykańskich pisarzy. Groza towarzyszy ludziom od zawsze i stanowi nieodłączny element ludzkiej natury. Początków literackiej grozy można doszukiwać się już w romantyzmie, a kto wie (niech poprawi mnie jakiś znawca literatury jeśli takowy zajrzy na bloga) - może jeszcze wcześniej. Wydarzenia dramatyczne, nadprzyrodzone, fantastyczne - od zawsze obecne były w legendach i mitach. 

W Polsce pod tym względem panuje zastanawiająca pustka. Królują nostalgiczne wspomnienia, poradniki, biografie i powieści historyczne. Może dzięki systematycznej pracy uda się zagospodarować to puste pole, na którym, jak sądzę, jest wiele żyznej gleby? 

Etyczne miasto i wieś

Bardzo wiele osób zastanawia się, co to właściwie jest ta etyka. Niektórzy sądzą, że są to pewnego rodzaju zajęcia "antyreligijne" co jest oczywiście zupełną nieprawdą. Są też tacy, którzy sądzą, że na etyce lansuje się poglądy jedynie liberalne, a same lekcje odbywają się z inspiracji jakichś mrocznych, tajemniczych sił, które stawiają sobie na celu storpedowanie tradycyjnych wartości. Są to stanowiska emocjonalne, nie oparte w ogóle na faktach, ale raczej na jakichś uprzedzeniach. 

Tymczasem na etyce można porozmawiać o całkiem konkretnych sprawach, związanych z życiem każdego człowieka, obojętnie, czy mieszka on w mieście czy na wsi. I taki właśnie temat chciałbym zrealizować na swoich kolejnych zajęciach. 

Potrzebne będą - kartki formatu A4 i jedna duża płachta papieru - żeby to wszystko razem połączyć. Będziemy rysowali mapę miasta i wsi. Zaprojektujemy etyczne miasto i wieś przyszłości. 

Uczniowie mają za zadanie przemyśleć sprawę, co w takim mieście i na wsi "etycznego" mogłoby się znaleźć. Otóż - wbrew pozorom nie będzie to bynajmniej jedynie szkoła, w której odbywają się lekcje etyki :-) 

Osobiście mam kilka pomysłów:

WIEŚ:
- Całodobowa poradnia lekarska i apteka.
- Etyczna farma, na której zwierzęta żyją w dobrych warunkach.
- Ekologiczne gospodarstwo bez trujących środków ochrony roślin. 
- Bezpieczne drogi, na których nie ma aż tylu wypadków.
- Ośrodki kultury i biblioteki
- Ekologiczne, tanie źródła energii
- Rozwijające się szkoły, tak by dzieci nie musiały daleko jeździć autobusami.
- Bezpieczne maszyny i specjalistyczne szkolenia - aby nie było tylu wypadków.
- Rozwój agroturystyki. 

MIASTO:

- Rozwijające się przedsiębiorstwa dające pracę
- Większa tolerancja i otwartość (to tyczy się oczywiście również wsi)
- Większa życzliwość na drogach i w środkach komunikacji miejskiej
- Dbałość o zieleń, nowe parki i miejsca wypoczynku, które niekoniecznie są galeriami handlowymi
- Nowoczesne szkoły z dobrym wyposażeniem 
- Ekologia, gospodarowanie odpadami.
- Tania i dostępna dla wszystkich pomoc medyczna
- Bezpieczeństwo na ulicach
- Większa troska o zwierzęta, szczególnie te żyjące w blokach
- Zmiana modelu życia na bardziej aktywny
- Ścieżki rowerowe
- Place zabaw

Itd., itp.

Celem zajęć jest pokazanie, że etyczny to znaczy po prostu dobry. A dobry to znaczy przyjazny dla człowieka i środowiska. Właśnie takie/taka powinna być miasto/wieś. Uczniowie rysują poszczególne elementy i powstaje projekt etycznego miasta/wsi przyszłości. 

poniedziałek, 2 grudnia 2013

Wycieczki filozoficzne

Jakoś tak jest, że od wielu lat spotykam się z pytaniem "a co to właściwie jest ta filozofia?". Dawniej odpowiadając zaczynałem od zacnej, klasycznej, aczkolwiek dość ogólnej definicji, że filozofia to "miłość do mądrości", a filozof to pewnego rodzaju "przyjaciel mądrości". Czyli - człowiek interesujący się otaczającym go światem i zadający mnóstwo pytań, nie zawsze "poważnych".

Mam wrażenie, że ta definicja jednak większości moich rozmówców niewiele wyjaśniała. No bo co to właściwie jest ta "mądrość"? Dla jednych mądrość to wiedzieć jak ulokować pieniądze, dla innych jak zdobyć dobry zawód, a dla kogoś innego jeszcze - gdzie najlepiej zatankować paliwo, żeby było taniej.

Brnąłem jednak z mozołem, przyznaję się, próbując opowiedzieć coś o poglądach jakiegoś filozofa. Słuchacz tymczasem przyglądał mi się coraz bardziej nieufnie lub zerkał na zegarek. Dopiero teraz rozumiem dlaczego. Nie mówiłem o niczym, co mogłoby go w jakiś sposób dotyczyć...

Niedawno jednak dostałem w prezencje "Wycieczki filozoficzne", których autorem jest Stephen Law. Drugą część. No i powiem Wam, że moja pierwsza myśl była taka: "właśnie w ten sposób powinno się pisać o filozofii".

Autor porusza kilka ciekawych problemów, pisze o nich prostym językiem i z humorem. W co powinniśmy wierzyć, a w co nie? Jaki jest początek Wszechświata? Czy można stworzyć maszynę świadomą swojego własnego istnienia? Czy możliwe są podróże w czasie? Czy przestępca może ponosić w ogóle jakąkolwiek karę?

Zgoda. Są to sprawy dla wielu osób abstrakcyjne, a jednak - ciekawe. Książka idealnie nadaje się do gimnazjum i szkoły średniej jako mało uciążliwa lektura dla uczniów zainteresowanych filozofią. Na pewno sprawdzi się na kółku filozoficznym. Autor nie rozstrzyga ostatecznie poruszanych kwestii, lecz przedstawia argumenty za i przeciw, zachęcając do własnych rozmyślań. "Wycieczki...." to część podróży która nigdy się nie kończy.   To doskonałe posunięcie. Przyjemność filozofowania polega przecież właśnie na tym, że nigdy nie dochodzi się do ostatecznych, stuprocentowo pewnych odpowiedzi, lecz można dalej kontynuować swoją wycieczkę... samodzielnie.

Po co? No cóż, poglądy nieprzemyślane nigdy nie będą nasze własne. Zachęcam do zakupu tej książki i lektury. Warto. A ja tymczasem zamawiam pierwszą część.









czwartek, 17 października 2013

Wywiad

Zachęcam do ściągnięcia i przeczytania najnowszego, zupełnie darmowego numeru "Grabarza Polskiego". Znajdziecie tam m.in. krótki wywiad ze mną. A poza tym wiele innych atrakcji. Jednocześnie przestrzegam, że Grabarz jest raczej lekturą dla osób dorosłych.
http://www.grabarz.net/

Zakazany przedmiot

Mowa oczywiście, o filozofii. Bo jak inaczej wyjaśnić fakt, że filozofię można zdawać na maturze, a prawie nigdzie się jej nie uczy? Przygotowanie ucznia do matury z filozofii to naprawdę sporo pracy. Na pewno nie mniej niż do egzaminu z innego przedmiotu.
W pewnej szkole na przykład Pan Dyrektor zaproponował nauczycielowi etyki, by ten, w ramach dwóch godzin etyki tygodniowo przygotowywał uczniów do... matury z filozofii. Cytat: "No bo wie Pan, to tylko filozofia...".

Na tym właśnie polega sprawa. Większość osób, nawet wykształconych sądzi, że aby zdać maturę z filozofii nie jest potrzebna żadna wiedza. Są autentycznie przekonane, że na filozofię się przychodzi i mówi: "mnie się zdaje, że wszystko jest bez sensu", abo "być albo nie być, oto jest pytanie" - i uczeń zdaje.

No cóż. Żeby było egzotyczniej, spotkałem się nawet z opinią pewnej Pani nauczycielki, która stwierdziła, że na filozofię... przychodzą sataniści.

Filozofia to w dużej mierze po prostu historia filozofii, którą trzeba poznać... na tym przede wszystkim polega jej nauczanie. Filozofia prowokuje do zadawania pytań, ponieważ nie spieszy się z odpowiedziami... Rozwija ciekawość świata. Szkoda, że u nas w kraju ciągle jest taka niedoceniana. 

A może to coś więcej? Może komuś zależy na tym, by ludzie w swoim myśleniu o świecie podążali utartymi ścieżkami? Przecież takim społeczeństwem łatwiej jest rządzić, łatwiej je kontrolować. 

środa, 16 października 2013

Już niedługo...

Niebawem, bo 21 października ukaże się moja nowa książka "Szkarłatny blask". Mam nadzieję, że Wam się spodoba, bo włożyłem w nią sporo serca i tyle samo czasu. Tymczasem pracuję nad nową powieścią o roboczym tytule "Leśniczówka". Czynię to w chwilach, w których udaje mi się ukryć przed prozą życia, ostatnimi czasy wdzierająca się niemal zewsząd. Jak nigdy dotąd rozumiem, że żeby być pisarzem potrzeba przede wszystkim jednego - świętego spokoju. Wydaje mi się niemal, że gdyby ludzie dysponowali większą ilością świętego spokoju - prawie każdy byłby pisarzem. Odnoszę też wrażenie, że istnieje mnóstwo osób  zajmujących się niemal etatowo pozbawianiem innych tego cennego dobra.


Kto ma pieniądze ten ma władzę

No właśnie, istnieje pewne grupa ludzi, którzy z pewnością właśnie tak streściliby swoje motto życiowe. Nie praca, nie nauka, nie sztuka, nie rodzina, nawet nie przyjemności - ale właśnie pieniądze i władza, do której prowadzą. 
Często wydaje nam się, że władzę wybieramy MY. Otóż, nie chcę nikogo rozczarowywać, ale władzę głównie wybiera telewizja i środki masowego przekazu. Ten cały spektakl ma na celu głównie manipulowanie naszymi poglądami i... głosami.
Każdy wytrawny reżyser dobrze wie, że spektakl nie powinien być występem tylko jednego aktora. Więc mamy i lewicę, i prawicę i środek. Potyczki, wojny... lecz spokojnie. Nad wszystkim czuwa Reżyser. A może Reżyserowie? Już on dobrze wie, kogo wypuścić i jak, co dać powiedzieć a co nie. Gdzie skierować reflektor, a gdzie lepiej jest, żeby panował półmrok. 

No i wiecie - chodzę sobie o Internecie i szperam. Trochę czytam to i owo. Poznaję coraz więcej odpowiedzi. W  niektórych postach pisałem o dyktaturze banków. O tym, że zarabiają ponad dwa razy tyle niż pożyczają, i że nikomu to nie wadzi. Jest zgodne z prawem. 

Teraz niedawno znowu - ta niby "pomoc" na mieszkania dla młodych. W gruncie rzeczy prezent dla deweloperów. Bo można dostać pomoc... tylko na nowe. Kogo stać na nowe? No chyba albo tych, co mają już kupę pieniędzy i chcą więcej, albo tych, co za punkt honoru wyznaczyli sobie  wziąć kredyt z banku.

Zatem - prezent dla banków. 

To jeszcze nic. To można zrozumieć. Szperam jednak głębiej, i doszedłem do takich oto ustaleń - bankowcy w Polsce, szczególnie ci wpływowi nie są ludźmi z przypadku. Co to znaczy? Ano, że to nie wybitni absolwenci Akademii Ekonomicznej, którzy dzięki swym niebywałym zdolnościom stali się prezesami. To nie, jak mogłoby się naiwnie wydawać - niegdysiejsi laureaci olimpiad matematycznych na szczeblu międzyszkolnym. Są to - Moi Drodzy - grube ryby, które skądś, w okolicach pamiętnej transformacji ustrojowej wytrzasnęły potężny kapitał. Tenże właśnie kapitał był argumentem w negocjacjach z zagranicznymi bankami wchodzącymi na nasz rynek... Resztę niechże każdy dopowie sobie sam i zastanowi się, w czyim imieniu takie osoby mogłyby działać. Bo na pewno nie w interesie naszego kraju...

No i mamy potem "odwróconą hipotekę"...

piątek, 20 września 2013

Miła niespodzianka

Miłe niespodzianki zawsze są u mnie w cenie, pewnie tak samo jak i u Was. Przeglądam sobie Internet i widzę, że w pewnym gimnazjum wprowadzono filozofię. Mało tego, na liście podręczników znalazło się "Wśród mędrców...". Mam nadzieję, że ta książeczka przyda się uczniom i pomoże w zapoznaniu się z podstawami filozofii. A przede wszystkim zainspiruje do dalszego, samodzielnego "drążenia" tej tematyki.
Tak to jakoś jest, że filozofia przypomina wielkie drzewo, którego korzenie tkwią właśnie w starożytności, więc myślę, że uczniowie na pewno na tej publikacji zyskają. 
Tymczasem może warto pomyśleć o czymś nowym? Większość autorów podręczników goni tylko za zyskiem - siedemnaście podręczników do informatyki, trzydzieści do angielskiego.... na polu filozofii tymczasem panuje pustka. Przyczyna jest prosta - w niewielu szkołach wprowadza się ten przedmiot, więc sprzedaż też, delikatnie mówiąc, nie będzie szła w miliony. Niemniej jednak młodzi ludzie mają przecież też jeszcze inne intelektualne potrzeby niż tylko wykuwanie ścisłej wiedzy do egzaminów. Warto zainteresować się również bardziej ogólnymi sposobami myślenia o świecie, po pierwsze dlatego, że później często brak na to czasu, a po drugie - że właśnie nasza prywatna filozofia stoi za większością ważnych decyzji jakie podejmujemy w życiu. Warto więc, choć ogólnie, zastanowić się jakie ideały będą nam przyświecały - dobro, użyteczność, skuteczność, przyjemność, poświęcenie, wiara, obojętność mędrca, czy może coś jeszcze innego?

wtorek, 17 września 2013

Kolejny konkurs z książką "On"

Serdecznie zapraszam do wzięcia udziału w kolejnym konkursie pod patronatem serwisu kostnica.com.pl
Szczegóły znajdziecie tutaj:

http://kostnica.com.pl/onzautografem.htm

Ciekawa koncepcja

Czytając różne książki napotkałem ciekawą koncepcję nieśmiertelności człowieka. W zasadzie jest to nic nowego. O czymś "podobnym" wspominali już starożytni filozofowie głosząc ideę "wiecznego powrotu". W połączeniu z nowszymi pomysłami, jak na przykład pogląd o istnieniu innych wymiarów - można otrzymać coś interesującego. Jest to oczywiście jedynie jakiś pomysł, nad którym można podyskutować.

Zazwyczaj uważamy, że nieśmiertelność konkretnej jednostki wymaga istnienia nieśmiertelnej duszy. Jest to pogląd nie do końca rozstrzygnięty... istnieją argumenty za i przeciw...

Zastanówmy się jednak chwilę. Przypuśćmy, że znajduję się teraz w Będzinie. Jest to jakieś moje "tutaj". Poznań, moja ulubiona Zielona Góra, znajdują się "tam". Niemniej, wszystko co dzieje się w tamtych miastach jest w równym stopniu (no dobrze, robię tu jakieś założenie, które sprytni filozofowie mogliby oprotestować) - realne.

Gdybym uniósł się i spojrzał na wszystko z lotu ptaka - ogarnąłbym to jednym "tutaj" i "teraz". A jeśli podobnie jest z czasem? Być może upływ czasu jest takim właśnie złudzeniem. Człowiek, postrzegany z takiej perspektywy (my jesteśmy do tego niezdolni, przynajmniej naszymi zmysłami) byłby równie realny w przeszłości jak i w przyszłości... i może w istocie tak jest.

W takim razie, każdy z nas po prostu istnieje, wiecznie, jako część Wszechświata. Narodziny, dorastanie, dojrzałość, wreszcie śmierć - są złudzeniami. Koło życia zamyka się i prowadzi do ponownego "odrodzenia". To tak, jakbyśmy oglądali planetę krążąc na orbicie - zawsze widzimy tylko ją z jakiejś strony, lecz ona - istnieje w całości cały czas.

Hmm.... :-) Interesujące, nieprawdaż? A przy okazji nie trzeba udowadniać istnienia "duszy"...

niedziela, 15 września 2013

Konkurs

Zachęcam do wzięcia udziału w konkursie, w którym nagrodami są egzemplarze książki "On":

http://www.horror.gildia.pl/konkursy/2013/on

Zapraszamy strasznie do udziału w konkursie
zorganizowanym przez portal Gildia.pl i wydawnictwo Videograf
z okazji premiery powieści Łukasza Henela pt. On.
Konkurs będzie trwał od 12 do 26 września 2013 roku. Poniżej znajdziecie pytanie konkursowe, na które należy prawidłowo odpowiedzieć i w prosty sposób, poprzez tę stronę www lub klasycznego maila na ten adres wysłać je do nas.
Zwycięzcy zostaną wyłonieni spośród osób, które udzielą wyłącznie prawidłowej odpowiedzi.
Nagrodami w konkursie będą 2 egzemplarze powieści Łukasza Henela pt. On, które zostały ufundowane dla czytelników Gildii przez wydawnictwo Videograf.

sobota, 14 września 2013

Menadżerowie od cytryny

W polskich firmach coraz popularniejszą funkcją staje się menadżer nadzorujący. Zadaniem tej osoby jest mianowicie "zoptymalizowanie kosztów pracy". Jest to zwykle osobnik gatunku pasożytniczego, zarabiający duże pieniądze. Z jakiegoś bliżej nieznanego powodu często są to ludzie zza granicy, nierzadko posługujący się łamaną polszczyzną (mówimy o menadżerach wysokiego stopnia). 

Zadaniem tejże persony jest sianie postrachu między pracownikami i wdrażanie "strategii cytryny". Polega ona na wyciskaniu z każdego pracownika tylu sił ile jest on w stanie z siebie wykrzesać. Potem cytrynę wyrzuca się do kosza, a jej miejsce zajmuje nowa, soczysta, pełna nadziei cytrynka.  I żeby nie było, że ja to wymyśliłem. Tego naprawdę uczą ich na szkoleniach.

W rezultacie otrzymujemy Pracownika Wielozadaniowego. Tak, to może nie mieć dla Was znaczenia. Ale przy następnej wizycie w sklepie/restauracji należącej do wielkiej Sieci wiedzcie - że człowiek, który podaje Wam kanapkę - jeszcze przed chwilą szorował kibel. Przybiegł szybko, bo usłyszał dzwonek i nie jestem całkowicie pewien, czy zdążył umyć ręce. Innym znów razem nie dziwcie się, że w sklepie nie ma nikogo, żeby Wam doradzić. Oni są, ale zbierają gumy do żucia przyschnięte do asfaltu na parkingu, ponieważ dostrzegł je Menadżer. 

Ostatecznie również sam Menadżer zostaje wyciśnięty i zastąpiony nowym, więc można rzec, że dokonuje się jakaś dziejowa sprawiedliwość. Jedynymi osobami, których nie da się wycisnąć - są zagraniczni właściciele. 

Jeśli to ma być ten niby "kapitalizm" - to ja dziękuję. 


niedziela, 1 września 2013

Z wierzchu ładniej, pod spodem coraz gorzej

Jechałem właśnie tramwajem, który nieoczekiwanie zmienił trasę i wwiózł mnie na nowoczesny peron. Oddano właśnie do użytku nową trasę z pięknymi przystankami. Jest wszystko - ruchome schody, mnóstwo szkła i stali, na wyższych kondygnacjach powstają sklepy. Przegnano gołębie. Powycinano drzewa. Potem posadzono nowe, ale coś nie rosną.
Cóż z tego całego szkła i stali, jeśli na ławkach koczują żebracy. Po podłodze supernowoczesnego tramwaju z klimatyzacją turla się pusta butelka po wódce. Młodzież na peronie obrzuca się wyzwiskami, "ty śmieciu" wrzeszczą do siebie nawzajem. Większość żyje piłką nożną, piwem i komórkami.
Na niedalekiej ulicy kierowcy wściekle trąbią, jest niedziela, ale spieszą się z przyzwyczajenia. Najchętniej pozabijaliby się nawzajem. Ludzie w tramwaju walczą o lepsze miejsca rozpychając się łokciami, patrzą na siebie wilkiem. Niby ładniej, niby czyściej, przyjemniej - ale jakoś nieprzyjaźnie, obco, wrogo. Tak mi się kiedyś zdawało - że jak jest ładniej, to jest i mądrzej. Że niby "od pięknych ciał (w tym przypadku przystanków) do pięknych myśli, od pięknych myśli do..." guzik prawda.
Niby "byt kreuje świadomość", ale tu jakoś niczego nie wykreował. Przynajmniej niczego godnego uwagi. Czegoś brakuje. O czymś musieliśmy zapomnieć.

sobota, 31 sierpnia 2013

RE: komentarz

Komentarz, który ukazał się właśnie pod moim ostatnim wpisem jest na tyle wart uwagi, że postanowiłem przytoczyć go w nowym poście.

"Rozumiem ironię wpisu, ale niestety nasze ministerstwo tej ironii nie łapie i obawiam się, że wszystko idzie w tym kierunku. Klasy są przepełnione - po 30-40 osób, a nauczyciele są zwalniani. A przecież można by wykorzystać okres niżu demograficznego i zrobić klasy nawet 10-osobowe, gdzie każdy nauczyciel mógłby poświęcić odpowiednią ilość czasu uczniom.
Niestety tendencja ta - czyli "przenośmy naukę do internetu" - utrzymuje się również na jednym z polskich uniwersytetów. Powstał pomysł, aby jak najwięcej zajęć odbywało się w trybie e-learning, a student do Alma Mater przychodziłby tylko na egzamin. Paranoja!"

Całkowicie zgadzam się z Autorką i - przyznam szczerze - nie podejrzewałem, że idiotyzm może osiągać aż takie rozmiary.  A może to coś jeszcze gorszego? Z natury odczuwam lekką słabość do teorii spiskowych, więc zastanawiam się, czy w tym działaniu nie ma jakiejś celowości. 
Przecież wiadomo, że oświatę trzeba utrzymywać w każdym normalnym kraju. Jeśli nie będzie wykładów, lekcji (lub drastycznie spadnie ich liczba ograniczając się do nagrań wybranego mentora na platformie e-learningowej), to pracę stracą nie tylko nauczyciele, lecz również pracownicy uczelni... W jaki sposób wyobrażają sobie egzaminy ci pomysłodawcy? Profesor poprosi o zwolnienie z kasy w Biedronce i pojedzie robić egzamin w sesji? Ucieknie za granicę? A może właśnie o to chodzi, żeby się tych wszystkich nauczycieli i profesorów z Polski pozbyć...

"Problem" etyki rozwiązany?

Powstał pomysł, aby etyki nauczać przez Internet. Rozwiązanie ma być wdrażane od roku 2015. Trzeba coś zrobić, bo upłynęło już sporo czasu od wyroku Trybunału Praw Człowieka, a w kwestii dostępności etyki niewiele się zmieniło. Są i inne wyjścia - można obniżyć próg wymaganej liczby uczniów, na przykład z siedmiu do czterech. Wydaje się jednak, że Ministerstwu najbardziej podoba się pomysł z nauką on line. Nikt już nie będzie mógł powiedzieć złego słowa. Jest etyka w szkołach? Jest. Co z tego, że w Internecie?

Mam kolejny pomysł. Proponuję zamknąć wszystkie szkoły i naukę przenieść do Internetu. Matematyki, polskiego, historii, fizyki, chemii - można uczyć przez Internet. Skoro etyki można, to dlaczego nie pójść dalej? A WF? Dlaczego nie? Uczeń odpala aplikację i wyskakuje mu, ile przysiadów ma zrobić danego dnia, ile pompek, ile przebiec kilometrów. A jaka oszczędność! Szkoły proponuję za to przerobić na galerie handlowe i wszyscy będą zadowoleni.

środa, 14 sierpnia 2013

Prawdziwe przyczyny bezrobocia

Dzisiaj z radia dowiedziałem się, że bezrobocie w Hiszpanii wśród młodych ludzi wynosi aż 60%! W Grecji sytuacja też nie jest lepsza. 
Oznacza to dobrą passę dla pracodawców, którzy mogą łatwiej wykorzystywać pracowników. Rząd nie broni interesów pracowników, ponieważ mu się to nie opłaca. Lepiej jest pozwolić na wyzysk na umowach śmieciowych, bo wtedy ludzie nie będą wszczynali zamieszek i notowania polityczne też nie spadną aż tak mocno. 
Pracodawcy również prowadzą swoją grę pod szyldem "przysposobienia zawodowego". Dzięki temu zyskują rzesze młodych, darmowych pracowników pod pretekstem "praktyk zawodowych".

Prawdziwa przyczyna tkwi, w moim przekonaniu, w źle prowadzonej gospodarce. Ponadnarodowe korporacje mają większą władzę niż rządy państw. Dzięki temu mogą przenosić produkcję do krajów, w których łamie się prawa człowieka (pracownika) oraz koszta pracy są niezwykle niskie. W krajach Europy ( w tym w Polsce) produkuje się coraz mniej, a to właśnie produkcja, jak sądzę, a nie sprzedaż, daje miejsca pracy. Oparcie się na sprzedaży prowadzi nieuchronni do katastrofy, ponieważ nie zarabiamy, lecz wydajemy... w tym układzie zarabiać będą jedynie zagraniczni właściciele. 

Ten problem wymagałby zdecydowanych kroków ze strony rządów poszczególnych państw Europy i to najlepiej w porozumieniu, zmierzających do ochrony obywateli przed tym procesem. Z jakiegoś powodu jednak rządy nie chcą przeciwstawić się władzy banków i korporacji...


wtorek, 13 sierpnia 2013

Dlaczego niektóre książki są sławne, a inne nie?

Tak się rozochociłem poprzednim postem, że postanowiłem  zadać sobie (i innym, jeśli ktoś będzie miał ochotę odnieść się do tego co napisałem) pytanie - jak to jest, że niektóre książki sprzedają się w milionach egzemplarzy, a inne leżakują na dolnych półkach w księgarni, gdzie są atakowane przez mole (niekoniecznie książkowe)?

No cóż - najprostsza i najbardziej narzucająca się osobie niewtajemniczonej odpowiedź brzmi - ponieważ są książki lepsze i gorsze. Lepsze sprzedają się świetnie, a gorsze, słabsze, nieciekawe - źle. Można to wyrazić w ten sposób - miarą jakości jest sprzedaż. Czy jednak jest to prawdziwe stwierdzenie?

Korci mnie tu pewna analogia. Staropolskie porzekadło głosi: "biednyś, boś głupi". Czyli - jeśli jesteś mądry, to jesteś bogaty. Jeśli jesteś biedny, nie odniosłeś finansowego sukcesu, to znaczy, że widać brakuje Ci paru dodatkowych zwojów w mózgownicy. Prostota tego rozumowania jest urzekająca. Czy jest ono jednak prawdziwe? Tak samo jest z książkami... czy dobra książka zawsze świetnie się sprzedaje? A może "dobry" równa się właśnie "dobrze się sprzedający"?

Żeby odpowiedzieć na te pytania trzeba wiedzieć o paru sprawach. Oczywiście, jakość powieści lub innego dzieła jest ważnym czynnikiem sprzedaży. Jest jednak wiele innych czynników. Pierwszym z nich jest popularność nazwiska autora. Zapewne zauważyliście, że wiele osób znanych z mediów (telewizji, radia, prasy) - publikuje książki. Wydawnictwa chętnie przyjmują takie propozycje, ponieważ znane nazwisko napędza sprzedaż. W wielu przypadkach osoba figurująca jako autor (np. znany polityk, dziennikarz, gwiazda showbiznesu) - nie są prawdziwymi autorami. Książka taka pisana jest przez redaktorów, lub kogoś wynajętego, na podstawie dostarczonych przez "autora" konspektów.

Kolejnym ważnym czynnikiem wpływającym na sprzedaż książki są znajomości autora w mediach. Chodzi o to, by wzmianki pojawiały się w prasie, radiu a najlepiej... w telewizji. Telewizja jest największą potęgą, jeśli chodzi o reklamę. Wielką rolę mogą odgrywać powiązania powieści z filmem. Serial nakręcony na podstawie książki na pewno podniesie sprzedaż i wielu czytelników sięgnie po książkę bo... spodobał im się film.

Trzeba również pamiętać o polskich realiach. W zasadzie powinno być tak, że istnieją "headhunterzy", czyli łowcy talentów. Teoretycznie taki agent powinien wyłapywać możliwości lub ludzi, którzy mogliby po zainwestowaniu w nich wygenerować jakiś zysk.  Przyjrzyjcie się jednak jakiemuś innemu rynkowi rozrywki w Polsce, na przykład rynkowi muzycznemu. Czy podobają się Wam współczesne polskie piosenki? Czy wygrywają konkursy w Eurowizji? Kiedy ostatnio powstał polski przebój, który macie ochotę nucić podczas jazdy autem? No właśnie. Czy to znaczy, że Polacy nie potrafią śpiewać? Oczywiście, że potrafią, mamy fantastycznych wokalistów i zdolnych kompozytorów! Nie są oni jednak dopuszczani do głównego nurtu, walą głową w mur próbując wydać płytę i wielu z nich po prostu się poddaje... Podobnie rzecz ma się z książkami...

Następna sprawa, to ilość pieniędzy, które wydawca zdecyduje się "wpompować" w reklamę. Zanim przeznaczy na nią pieniądze, musi się zastanowić, czy mu się to zwróci. Dlatego reklama w postaci np. ulicznych bannerów pojawia się tylko w przypadku najbardziej znanych już nazwisk. I jeszcze bardziej poprawia sprzedaż. Nie ma możliwości, by wydawca zaryzykował pieniądze przeznaczając je na szeroko zakrojoną akcję reklamową w przypadku debiutanta lub chociażby średnio znanego pisarza. Porządna reklama jest zarezerwowana dla gwiazd, najczęściej zagranicznych. 

Duże sieci księgarń również stawiają swoje warunki, które w przypadku debiutantów lub mniej znanych nazwisk są trudne do spełnienia. Żądają wysokich rabatów od wydawcy lub opłat za ekspozycję książki. Nie sądźcie więc, że najlepsze książki zawsze leżą przy wejściu lub na wyeksponowanych półkach ;-) One znajdują się tam, ponieważ wydawca zapłacił za to grube tysiące złotych. Ważne jest nawet to, JAK książka leży i za to też się płaci. Niektóre są odwrócone okładką do klienta a inne - po prostu wsunięte, jak w zwykłej biblioteczce.

To wszystko sprawia, że rynek książki staje się coraz bardziej zamknięty, a nowym, polskim twórcom coraz trudniej się przebić. 

Sami widzicie, że nie zawsze dobra książka ma porządną reklamę, a co za tym idzie sprzedaż. Pisarzowi pozostaje jeszcze powolne zdobywanie popularności na zasadzie wzajemnego polecania sobie książki przez Czytelników... jest to jednak proces czasochłonny, który trwać może wiele lat. Nie zniechęcajcie się więc do nowych, szczególnie polskich nazwisk... czasem warto dać szansę także mniej znanemu autorowi i poszperać po zakamarkach księgarń. Nie zawsze mniej znany znaczy - gorszy.


 

poniedziałek, 12 sierpnia 2013

Jak wydać własną książkę?

No właśnie. Wiele osób zadaje mi to pytanie. Zaczynam podejrzewać, że ma to jakiś związek z faktem, że coś tam wydałem. 
Jak wydać książkę? Nie uwierzylibyście, o co posądzają mnie niektóre osoby. Pewna pani wprost zasugerowała, że muszę posiadać jakieś niewyobrażalne wprost znajomości. Kto inny znów zapytał  bezpośrednio "ile to kosztowało?".

Otóż znajomości niewyobrażalne rzeczywiście posiadam, ponieważ poznałem w życiu wielu sympatycznych i wartościowych ludzi, oraz mam kilku przyjaciół, którzy są ludźmi inteligentnymi i mądrymi, co jest rzadkością. Nie znam natomiast nikogo wpływowego. Wydanie książki natomiast kosztowało mnie sporo, ponieważ kawa z Lidla, którą piję w dużych ilościach przy pisaniu plus mleko i cukier są coraz droższe. 

Pierwszym warunkiem jaki trzeba spełnić, chcąc wydać własną książkę, to napisać tę książkę, co wbrew pozorom nie jest takie znów łatwe. Kiedy wydaje nam się, że skończyliśmy, trzeba tekst odłożyć do szuflady na jakiś tydzień, by dojrzał jak ser pleśniowy. Potem - czytamy go jeszcze raz. Mieliśmy rację, wydawało nam się, że jest gotowy. 

Po poprawkach szukamy za pomocą nieocenionego wujka Google wydawnictw, które publikują teksty konkretnego typu. Niektóre zastrzegają sobie, że nie wydają np. poezji. Wydawnictwa lubią mieć swój "profil wydawniczy" i staramy się wysłać nasz tekst do właściwego wydawnictwa. 
Oczywiście, rozsyłamy w jak najwięcej miejsc i... czekamy na odpowiedź, która może przyjść nawet za kilka miesięcy. 

Kiedy wydawnictwo zaproponuje wydanie książki - spisujecie umowę. Osobiście przestrzegam przed wydawnictwami, które proponują druk tekstu za Wasze pieniądze, lub z finansowym współudziałem. Najczęściej mają niewielkie możliwości w zakresie promocji i dystrybucji - a to są rzeczy kluczowe. Jeśli chcecie, by Wasza książka zaistniała jakoś na rynku - spróbujcie wydać ją w większym wydawnictwie. Opcje self-publishing raczej odpadają, chyba, że chcecie wylądować z kratonem swoich powieści pod biurkiem i po prostu rozdać je znajomym...

Self publishing, w moim przekonaniu, mógłby sprawdzić się jedynie w przypadku osoby z "nazwiskiem", a i wtedy pozostaje kwestia potencjału dystrybucyjnego firmy, tzn. tego, aby Wasza książka pojawiła się w księgarniach i u sprzedawców. Są w tym przypadku wyjątki, ale w zasadzie potwierdzają one jedynie regułę.

Po przesłaniu tekstu podlega on redakcji, korekcie i składowi. Czasem trwa to parę miesięcy, a czasem nawet dłużej. Potem książka wchodzi na rynek. 

niedziela, 11 sierpnia 2013

Nieetyczne supermarkety

Postanowiłem poświęcić ten wpis pracy w supermarketach. Poznałem wiele osób, które są zatrudnione w takich sklepach i moje informacje na temat panujących tam warunków pracy są wiarygodne. 

Etyka jako taka, nie powinna być nauką oderwaną od rzeczywistości. Filozof, to człowiek, który z uwagą rozgląda się wokół siebie. Tym bardziej trzeba mówić o takich sprawach.

Dzień pracy w supermarkecie zaczyna się od rewizji. Pracownik musi okazać wszystkie wnoszone przedmioty. Również przy wyjściu z pracy jest obszukiwany. Być może nie zgodzicie się ze mną - ale jest to upokarzające. Nie przekonują mnie argumenty typu - "tak jest wszędzie". Kiedyś wszędzie było niewolnictwo, a kobiety nie miały żadnych praw.   
Obszukiwanie bez podstaw świadczy o łamaniu zasady domniemania niewinności, przynajmniej w mojej opinii... Powinno być tak, że każdy jest niewinny, dopóki nie udowodni mu się winy. Skoro jednak jest niewinny, to na jakiej podstawie się go obszukuje? Jest traktowany jak złodziej, bez konkretnego powodu. Gdzie tu jest miejsce na szacunek, który się każdemu należy?

Supermarkety zatrudniają swoich pracowników za najniższą krajową płacę. Często dochodzą jednak do wniosku, że to zbyt dużo. Dlatego właśnie, gdy pójdziecie do marketu (uczniowie szkoły średniej mogą zrobić to w ramach zadania domowego) - spostrzeżecie wiele osób ubranych w koszulki agencji pracy tymczasowej. Pracują oni w oparciu o "umowę o dzieło", co jest jawnym pogwałceniem przepisów, jako że każdy z nich otrzymuje z początkiem miesiąca grafik. Wynagrodzenie takiej osoby, płatne od godziny i pozbawione jakichkolwiek składek czy świadczeń - wynosi około 700zł na miesiąc. Ludzie ci nieraz muszą czekać na wypłatę do... końca kolejnego miesiąca. 

Rzeczą nie do pomyślenia jest siedzenie lub stanie. Przez osiem godzin dziennie należy poruszać się krokiem "szybkiej kaczki", nawet, jeśli nie ma to akurat sensu. Jeśli nie ma pracy - należy tę pracę symulować. Stojący bez ruchu pracownik (czekający na klienta) jest dla dyrekcji widokiem budzącym wściekłość. Zakazane są również dłuższe rozmowy, także z klientami, w myśl zasady, że ten kto gada - nie pracuje.

W niektórych firmach pracownicy mają zaszyte kieszenie. Nie wiem, może po to, by dać im do zrozumienia, że nie mogą kraść lub po to, by nie mogli włożyć do nich rąk... Nie tylko wkładanie rąk do kieszeni jest zakazane. Niepokój dyrekcji może również wzbudzać: pracownik przestępujący z nogi na nogę (nudzi się!), drapiący się (ma choroby?), dotykający własnych rąk (stoi z założonymi rękami?!).

Jedna i ta sama osoba musi często obsługiwać kilka stanowisk, w zależności od zapotrzebowania. Nie ma szans na to, by POLUBIĆ swoją pracę lub dział. Niby ma to ekonomiczny sens, lecz - cierpi na tym też klient. Pracownik zajęty układaniem towaru może nie zauważyć, że klient pojawił się przy kasie. Nie może też poświecić mu więcej czasu na doradę czy obsługę - niewyłożony towar przecież czeka i - dyrektor - może w każdej chwili się o niego potknąć. Na zachłanności cierpią praktycznie wszyscy za wyjątkiem tych znajdujących się na samym szczycie łańcucha pokarmowego. A i ci nie mogą spać spokojnie, nieustannie wietrząc spisek przeciwko swojej władzy.

Ciekawym z etycznego punktu widzenia faktem jest marnotrawstwo żywności. Żywności uszkodzonej, lecz zdatnej do spożycia, nie można np. rozdać lub zjeść - trzeba ją zniszczyć.  Jest w tym coś nieludzkiego, mechanicznego. Pewna przyjaciółka opowiedziała mi jak do restauracji należącej do sieci fast foofów przyszło kilkoro dzieci prosząc o coś do zjedzenia. Kierownik surowo zakazał wydania im kanapek, które wystygły. Należało je wyrzucić.

Inspekcja pracy w naszym kraju jest instytucją niemal fikcyjną. Zatrudnione w niej osoby załatwiają większość spraw przez telefon. Odbywa się to mniej więcej w ten sposób: "tu inspekcja pracy. Czy w zakładzie jest wszystko w porządku? Otrzymaliśmy bowiem niepokojące sygnały...". "Tak, wszystko jest w porządku! - odpowiada dyrektor - w jak najlepszym". Na tym koniec. 

Zupełnie inaczej jest, gdy chodzi o grubszą sprawę, tzn. "usadzenie kogoś". Na wyraźny sygnał organy skutecznie eliminują wskazane osoby, które mogłyby stanowić konkurencję. Jeśli kiedyś otworzycie własną firmę i wejdziecie na "zajęty już" rynek - zrozumiecie o czym piszę. Pracownicy Inspekcji i Skarbówki zjawią się u Was najdalej w ciągu dwóch tygodni. 

Najgorsze jest to, że nikt nie broni interesów pracowników supermarketów Nie ma żadnej przeciwwagi dla wyzysku. Działa to w myśl zasady "byleby jakaś praca była, bo notowania polityczne nie spadną".  Tak właśnie nakręca się machina wyzysku i badanie gruntu... jak jeszcze daleko się można posunąć, by nie było za daleko.




Tajemnice i sekrety

Czy narzekactwo może nieść ze sobą jakiś pożytek? Jeśli prowadzi do działania, to jestem fanem narzekactwa. Często warto pisać o niełatwych sprawach, trapiących nas problemach i zdjąć na chwilę z oczu fałszywe "różowe okulary". Dzięki temu można zobaczyć jak jest naprawdę. I co warto zmieniać.

Pamiętam moje rodzinne miasto jeszcze z przełomu lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych. Nieopodal domu znajdowało się technikum energetyczne o dobrej renomie i kilka dużych zakładów pracy - huta metali kolorowych, przedsiębiorstwo produkujące części do mostów oraz kopalnia. Wbrew temu, co mogą sądzić niektórzy kopalnia to nie tylko miejsca pracy dla górników, a huta dla hutników ładujących stalową surówkę do wielkiego pieca. W hucie i w kopalni potrzeba również wielu innych pracowników. Wszystko co zostało wyprodukowane trzeba załadować na samochody, sprzedać, potrzebni są ludzie dbający o bezpieczeństwo, kadrowcy, stróże, sprzątacze... Są z tego pieniądze, jest produkcja i podatki na szkoły, służbę zdrowia, kulturę...

Obecnie wszystko jest w ruinie. Zamknęli technikum,  w budynku zrobili Dom Kultury. W Domu Kultury znajduje się jedna, jedyna atrakcja - siłownia. Nie mam nic przeciwko siłowni. Widać jednak, że wyrażenie "kultura fizyczna" zostało potraktowane bardzo dosłownie.

Na budynku dawnej huty ktoś wypisał sprayem "obóz pracy". Od lat nikt nie zadał sobie trudu, by napis ten zamalować. W wielkich, produkcyjnych halach panuje cisza. Na rozległych placach stoi kilka luksusowych aut - należących do Nie Wiadomo Kogo. Obecnie zarabia się inaczej. Na ulicach widać biedaków ciągnących wózki ze złomem. Sprzedają go do skupów należących do Nie Wiadomo Kogo.

Jedynymi prężnie rozwijającymi się gałęziami gospodarki miasta są - szybkie pożyczki, lombardy oraz supermerkety. Jest ich aż kilkanaście. Mieszkańcy szczęśliwie doczekali się Biedronek, Kauflandu, Lidla, a na peryferiach Auchan oraz Tesco. Na głównej ulicy królują, pomiędzy obskurnymi bramami - zadbane siedziby zagranicznych banków.Oni prosperują dobrze. 

Nad szkołami wisi, niczym gradowa chmura, widmo likwidacji. Nawet szkoły zawodowe, wbrew medialnej propagandzie zaczynają bać się o swój los. Przecież - w markecie pieczywa nie wypieka piekarz. Do rozkładania skrzynek nie potrzeba wcale logistyka. Na przyjmującego towar starczy Pan Mietek, rencista - ochroniarz. 

I tak chodzę po mieście i myślę - jak mogło do tego dojść? Kto do tego doprowadził. I kto na tym zarobił? Kto wypompował pieniądze z kas przedsiębiorstw i ulokował je w "prywatnych" inwestycjach? Czyżby właśnie tak powstała ta namiastka naszej żałosnej pseudoelity biznesu?

Tyle się mówi o sile kapitalizmu. O trudnych początkach, które wynoszą rynkowe gospodarki ponad inne... "przemęczycie się ze dwa pokolenia i będzie lepiej". Tylko, że u nas nie ma żadnego kapitalizmu. Kapitalizm jest wtedy, jak facet dochodzi od pucybuta, przez talent i pomysł - do milionera. Potrafi zarządzać pieniądzmi, ma talent. Jeśli natomiast buchnie forsę z państwowej kasy i ulokuje ją nieudolnie, bez umiejętności prowadzenia firmy, to nie jest żaden kapitalizm... on co najwyżej wpłaci forsę na konto, kupi ziemię, pojedzie na wczasy z rodziną i... tyle. Nie jest biznesmenem. Nie ma pomysłu. Nie jest nawet kapitalistą. Nie wymyśli niczego sensownego ani teraz, ani za sto lat.

Wszystko to jest owiane tajemnicą i sekretem. Jądro tajemnicy, jak sądzę, tkwi jednak gdzieś indziej. W "szklanym suficie", lub jak to nazywają niektórzy "reglamentacji sukcesu". Myśl ta streszcza się w staropolskim porzekadle "wyżej ****  nie podskoczysz". Na naszych oczach powstaje nowa elita. Dyrektorzy banków, kierownicy supermarketów, regionalni szefowie sprzedaży, nowi właściciele kamienic. Kim są i skąd do nas przybyli? Czyje interesy reprezentują? To dobre pytania... a filozofia, jak wiadomo jest przede wszystkim sztuką stawiania pytań...



sobota, 13 lipca 2013

Interesujący wywiad

Może tym razem rozpocznę cytatem z jednej z moich ulubionych książek - F.Savater "Proste pytania". Na marginesie taka informacja, która wielu na pewno zdziwi - jest to fragment z podręcznika filozofii do szkoły średniej, w tym technikum. Tak, są takie kraje na Zachodzie, gdzie filozofia jest zwykłym przedmiotem. To tylko się większości Polaków zdaje, że jest to coś niepotrzebnego, dziwnego, wziętego z księżyca. 
Bardzo lubię ten fragment książki Savatera, bo chwyta on istotę sprawy:

"Pamiętam bardzo dobrze, kiedy po raz pierwszy zrozumiałem, że prędzej czy później będę musiał umrzeć. Miałem może dziesięć, może dziewięć lat, dochodziła jedenasta w nocy, a ja leżałem już w łóżku. Moi dwaj bracia, którzy spali ze mną w tym samym pokoju, spokojnie pochrapywali. (...). Nagle, w całkowitych ciemnościach usiadłem na łóżku: ja też umrę! Przyjdzie i na mnie kolej, to mnie nieodwołalnie dotyczy! Nie ma ucieczki! Będę musiał znieść śmierć nie tylko mojej babci i ukochanego dziadka, tak jak i moich rodziców, ale ja, ja sam, będę musiał umrzeć i nie ma na to rady (zadziwiająco dojrzała refleksja jak na umysł dziesięciolatka - moja uwaga).
Jakaż to dziwna i straszna rzecz, taka niezrozumiała, ale nade wszystko - jakież to nieuchronnie osobiste!".

Ano właśnie. Nikt nie może umrzeć za nas, trzeba przez to przejść samodzielnie. Kiedyś pewien z uczniów powiedział mi, że niekoniecznie, ponieważ umarł za nas Jezus Chrystus. Tak czy owak jednak, doświadczenie śmierci, przejście przez tę bramę, czeka każdego z nas.

Być może niektórzy z Was słyszeli już o Krzysztofie Jackowskim. Jest to znany na całą Polskę jasnowidz. Z jego pomocy korzystała nie tylko policja (choć oficjalnie wszystkiemu zaprzeczają), nie tylko wielu znanych polityków, ale też zwykli ludzie. Wyszukałem ciekawy wywiad, w którym Jackowski poniekąd próbuje odpowiedzieć na pytanie, czy istnieje jakaś forma egzystencji świadomości po śmierci. Prawdziwy filozof nie tylko jest krytyczny, ale równocześnie nie odrzuca z góry żadnej możliwości. Zachęcam do obejrzenia tego ciekawego wywiadu:




niedziela, 7 lipca 2013

ON - Książka na lato w plebiscycie portalu Kostnica.com.pl

Miło mi powiadomić, że powieść "On" wygrała w plebiscycie "książka na lato" zorganizowanym przez portal Kostnica.com.pl.




piątek, 28 czerwca 2013

"On" kandydatem do tytułu książki na lato :-)


Trwa konkurs zorganizowany przez portal Kostnica. Każdy może zagłosować na Onego! Wystarczy mieć konto na Facebooku, kliknąć na zamieszczony powyżej obrazek i polubić stronę.

środa, 26 czerwca 2013

Nieuzasadnione obawy niektórych nauczycieli

W pewnej szkole, w czasie Mszy Świętej, zostanie zorganizowane spotkanie z nauczycielem etyki.
W związku z tym pojawiły się głosy protestu ze strony niektórych nauczycieli, jakoby celem tego spotkania było "odciągnięcie uczniów od uczestnictwa w Mszy Świętej", a także "wytworzenie wrażenia, że dzieci idące do Kościoła są nieetyczne".

Chciałbym z całą mocą zaprotestować przeciwko takiemu stawianiu sprawy. Spotkanie z etykiem jest organizowane jedynie w celu zapewnienia opieki uczniom (co jest obowiązkiem szkoły) w czasie, gdy inne dzieci udadzą się do Kościoła i jest przeznaczone dla uczniów, którzy i tak na Mszę Świętą by nie poszli! Wśród tych uczniów znajdują się zarówno osoby wierzące różnych wyznań, agnostycy, jak i osoby niewierzące. Nie szukajmy na siłę dziury w całym i nie dyskryminujmy nikogo jedynie dlatego, że ma odmienny światopogląd!

Cud - niepodważalny fakt czy efekt loterii?

Niedawno jeden z uczniów zadał mi ciekawe pytanie, jak to jest z cudami. Chodziło mu przede wszystkim o niewytłumaczalne uzdrowienia z ciężkich chorób. Czy rzeczywiście mają miejsce? 

Na pewno trudno odpowiedzieć na to pytanie w sposób ostateczny. Możliwe jest, że w niektórych przypadkach istotnie działa jakaś nadprzyrodzona siła, której do tej pory naukowcy nie odkryli. Z pewnością nie powinno się tego z góry wykluczać. 

Z drugiej jednak strony pamiętać trzeba o efekcie loterii (nie wiem jak to się fachowo nazywa, ja tak to określam).
Na pewno nieraz słuchacie radia i kojarzycie sms-owe zabawy w których można wygrać duże pieniądze. Każdorazowo, w takiej zabawie biorą udział setki tysięcy osób. Na te setki tysięcy jedna wygra. 

A teraz zagadka dla Was - czy na antenie radia mówić się będzie o setkach tysięcy, które nie trafiły, czy o tym jednym (nawet nagrają go jak krzyczy z radości) - który wygrał? :-)

Tak właśnie działa "efekt loterii". Na milion przypadków może zdarzyć się jedno niewytłumaczalne, z punktu widzenia obecnej nauki zdarzenie... czy jednak wystarczy to zakwalifikowania go jako cudu? 

Na tak postawione pytanie chyba każdy powinien sam sobie odpowiedzieć, zgodnie z wyznawanymi przekonaniami :-)

Prawda - kółko filozoficzne w szkole średniej

Zagadnienie prawdy jest dość skomplikowane, dlatego najlepiej nada się do szkoły średniej, ale kto wie - może mogłoby zainteresować też młodszych uczniów. 

Jedną z najbardziej ciekawych, a zarazem najbardziej irytujących dla wielu osób cech filozofii jest to, że pyta ona o sprawy pozornie oczywiste. 

Wydaje się, że każdy, kto dysponuje szczyptą zdrowego rozsądku wie, co to jest prawda, a w życiu codziennym często używamy tego słowa. Kiedy jednak się zastanowić, okazuje się, że wcale nie jest to takie proste. Rzeczy same w sobie nie są ani prawdziwe, ani fałszywe. Kiedy ktoś mówi "to jest prawdziwe złoto", to jego zdanie może być prawdziwe lub fałszywe - ale nie sama rzecz do której się to zdanie odnosi. Ona po prostu jest. 

Kłopot w tym, że nie wiadomo, na czym polega prawdziwość zdania. W związku z tym zaproponowano kilka "definicji" prawdy, z których właściwie żadna nie jest zupełnie dobra. 

1. Klasyczna definicja prawdy (Arystoteles)
Prawda to zgodność sądu z rzeczywistością. To najchętniej przyjmowana, jakby intuicyjnie akceptowana definicja. Cóż z tego, jeśli nie wiadomo, na czym ta zgodność ma polegać. Jeśli mówię "to jest kula", i jeśli nawet moje zdanie jest prawdziwe, to przecież... w moim mózgu nie ma żadnej kuli... na czym więc miałaby polegać ta zgodność?

2. Według niektórych filozofów, np. Kartezjusza, kryterium prawdy może być oczywistość. Jeśli coś jest zupełnie oczywiste, jak na przykład stwierdzenie, że "kwadrat ma cztery boki", to nie może być nieprawdziwe. Kłopot w tym, że nie ma sposobu by tę "oczywistość" komuś pokazać. Nie da się nikogo przekonać o oczywistości jakiegoś poglądu, jeśli on sam nie uznaje go za oczywisty. Poza tym - może zdarzyć się i tak, że coś, co uważaliśmy za oczywiste okazuje się jednak nieprawdą...

3. Koncepcja zgody - jeśli większość ludzi zgadza się odnośnie jakiegoś twierdzenia, to musi ono być prawdziwe. No dobrze - ale jeśli przekonania większości decydują o tym, co prawdziwe a co nie, to który fizyk zgodzi się np. badać atom przeprowadzając ankietę wśród obywateli Polski pt. "jak ci się zdaje, jak wygląda atom"?
No dobrze - niech będzie zatem - prawdziwe jest to, w czym zgadzają się specjaliści w danej dziedzinie. Ale czy niegdyś, większość specjalistów w danej dziedzinie zgadzała się co do poglądów Kopernika czy Darwina? No właśnie....

4. Koncepcja użyteczności. Wybrałem się na wycieczkę do lasu, którego nie znam. Mam do wyboru dwie drogi, by dojść do starej chaty. Szczęśliwie spotykam innego wędrowca, nadchodzącego z przeciwnej strony. Na moje pytanie odpowiada on, że aby dojść do starej chaty trzeba wybrać ścieżkę po lewej stronie. Jeśli idąc tą ścieżką rzeczywiście dojdę do starej chaty - znaczy to, że wędrowiec mówił prawdę. Jego słowa okazały się użyteczne, osiągnąłem swój cel.
Cóż z tego - nie wszystko co jest użyteczne musi być prawdziwe. Teorie nazistów były bardzo skuteczne i użyteczne, poruszały wielkie tłumy lecz - były nieprawdziwe...

5. Koncepcja koherencyjna. Jeśli jakieś zdanie jest logiczną częścią większej całości to jest prawdziwe. Ale i tutaj mamy problem - bajki też są często spójne, logiczne i jedna rzecz wynika z drugiej...

A więc jak to jest? Cóż to jest prawda? Ostateczne rozwiązanie tej zagadki najlepiej pozostawić uczniom uczęszczającym na kółko :P

piątek, 21 czerwca 2013

Książka na lato według "Kostnicy".

Serdecznie zapraszam do wzięcia udziału w wyborze książki na lato portalu www.kostnica.com.pl.
Zabawa polega na polubieniu strony wybranej książki. Wśród osób głosujących zostaną rozlosowane nagrody.

Pod tym linkiem można "polubić" książkę "On":

https://www.facebook.com/okostnica

środa, 12 czerwca 2013

"On" - recenzje

Zapraszam do lektury pierwszych  recenzji powieści "On":

http://irka.com.pl/portal/Review?review_id=3479
http://zakochanawilczyca.blogspot.com/2013/06/on-ukasz-henel.html

Przyjemniej lektury :-) !

Powieść "On" - czy ma jakiś związek z etyką i filozofią?

Pisząc tę książkę nastawiałem się przede wszystkim na klasyczną powieść grozy. Zapewne dlatego, że przyznając się szczerze - uwielbiam ten gatunek. Uważam, że jest niesłusznie niedoceniany w Polsce... na szczęście zaczyna się to zmieniać. Czy czasem początków klasycznej grozy nie należy szukać już u romantyków? A może... jeszcze wcześniej? Ludzie od zawsze fascynowali się wszystkim, co ukryte, tajemnicze, nie do końca wyjaśnione... Niemniej, w książce "On" pojawia się też pewien trop etyczno-filozoficzny, a raczej tego rodzaju pytanie: "Dlaczego człowiek czyni zło?". Czy przyczyna tkwi w działaniu jakiejś demonicznej, nadprzyrodzonej siły? Czy może zło jest wynikiem jedynie jakiejś naszej niedoskonałości charakteru? A może... tkwi w każdym z nas, niczym przyczajona bestia, od zawsze, a jedynie odpowiednie okoliczności sprawiają, że może ujawnić się z całą mocą? Tak czy owak serdecznie zapraszam do lektury powieści "On".

piątek, 31 maja 2013

Podróż na kraniec Wszechświata - kółko filozoficzne

Przyznaję, nie jestem kosmologiem, ale jeszcze do niedawna wyglądało to mniej więcej tak: Ziemia jest płaska i znajduje się w samym centrum Wszechświata. Istnieje świat podksiężycowy, gdzie wszystko zbudowane jest z ziemi, wody, ognia i powietrza. Ponad światem podksiężycowym znajduje się świat nadksiężycowy, zbudowany z eteru, którego własnością jest wieczny ruch kołowy. Wszechświat kończy się na sferze gwiazd. 

Trzeba o tym pamiętać, oglądając film. Pokazuje on jak bardzo zmieniła się nasza wiedza na temat znaczenia i położenia Ziemi, a także rozmiarów Wszechświata. Z naszego, egoistycznego punktu widzenia, nieustannie wydaje nam się, że jesteśmy w centrum zainteresowania, że jesteśmy wybitni i pod każdym względem wyjątkowi. 

Wierzymy ślepo, że ze względu na tę wyjątkowość, możemy bezkarnie eksperymentować z naturą, toczyć wojny, wymyślać nowe bronie i niszczyć siebie nawzajem, ponieważ nasza "wyjątkowość", w jakiś magiczny sposób i tak ostatecznie ocali nas od zguby. 

Warto na chwilę oderwać się od codzienności i zobaczyć, kim jesteśmy w rzeczywistości:


Uświadomienie sobie rozmiarów Wszechświata wiedzie do jeszcze jednej myśli - czy to możliwe, że w tak ogromnym Kosmosie jesteśmy sami? Zagadnienie to zostało w pewien sposób spłycone, a nawet "ośmieszone" przez liczne filmy. Zwykle kwestię istnienia życia poza Ziemią sprowadza się z humorem do "zielonych" Marsjan. Nie ma się co temu dziwić - odkrycie życia, a nawet rozumnej cywilizacji poza Ziemią prowadziłoby do poważnych konsekwencji filozoficznych... na które przeciętni ludzie prawdopodobnie nie byliby zupełnie przygotowani. 

Niemniej jednak naukowcy poważnie traktują taką możliwość. We Wszechświecie istnieją miliardy słońc, gwiazd i układów słonecznych. Nie ma powodu by uznać, że istnienie życia gdzieś indziej jest wykluczone. Problemem są jednak niewyobrażalne rozmiary Wszechświata, ograniczenia wynikające z prędkości światła, a także fakt, że kompletnie nie wiadomo gdzie szukać.

wtorek, 21 maja 2013

"Życie po śmierci"

Z pewnością jest to temat, który można poruszyć na kółku filozoficznym. Trzeba to oczywiście zrobić w sposób bardzo wyważony, by nie urazić niczyich przekonań. Można spróbować podejść do tego zagadnienia właśnie filozoficznie, to znaczy - przedstawiając różne możliwości oraz argumenty za i przeciw.

Sądzę, że jest to zagadnienie, o którym na kółku filozoficznym można rozmawiać już w szkole podstawowej, choć oczywiście, dostosowując sposób prowadzenia, na nawet "nastrój" zajęć - do wieku.

 Człowiek, zazwyczaj, uświadamia sobie swoją śmiertelność około 10 roku życia, kiedy umysł jest już na tyle sprawny by przeprowadzić następujące rozumowanie - "skoro ludzie wokół mnie umierają i umierali zawsze, a ja jestem przecież człowiekiem, może to oznaczać, że również i ja kiedyś umrę."

 Pojawienie się tej świadomości ma ogromne znaczenie w życiu człowieka.

 Szkoła jednak w żaden sposób nie odnosi się do tej sprawy. "Naukowe" podejście na lekcjach chemii czy biologii omija ten problem szerokim łukiem. Na języku polskim śmierć sprowadzona jest do jakiejś jeszcze jednej, abstrakcyjnej literackiej figury, o której piszą "natchnieni poeci". Czyli coś, co właściwie przytrafia się przede wszystkim w książkach.

 Tematykę śmierci porusza się właściwie "na serio" jedynie na lekcjach katechezy.

 Trzeba jednak pamiętać, że wiara opiera się na dogmatach. Na prawdach wiary, w które po prostu "się wierzy".

 Inaczej wygląda to na filozofii. Tutaj, można porozmawiać o różnych koncepcjach i spotkać się z różnymi punktami widzenia. Pytania wyjściowe brzmią: czy istnieje w nas cokolwiek, co może przetrwać śmierć naszego ciała? Czy umysł to to samo co mózg? Czy świadomość jest "wytworem mózgu"?

 Można omówić "różne koncepcje nieśmiertelności":

 1. "Nieśmiertelność" poprzez twórczość, sztukę oraz wielkie czyny
 2. Istnienie duszy
3. Koncepcja wiecznego powrotu zdarzeń
4. Koncepcje wędrówki duszy
5. Koncepcja chrześcijańska
6. Naukowe sposoby na walkę ze śmiercią (stan wiedzy obecnie znajduje się w powijakach, ale przecież nie zawsze tak musi być!)
7. Brak istnienia duszy, indywidualna świadomość jako wytwór pracy mózgu
8. Koncepcja uniwersalnej, wspólnej dla wszystkich ludzi duszy

 Wybrane argumenty przeciw:
- Eksperymentalnie udowodnić można związek pomiędzy mózgiem a świadomością, uszkodzenie pewnych partii mózgu, różnego rodzaju leki i inne środki (zwykłe piwo!) powodują poważne zmiany w świadomości człowieka, zatem, świadomość jest ściśle związana z pracą mózgu, a więc - śmierć mózgu oznacza koniec świadomości, przynajmniej tej konkretnej.

 - Najlepsze są najprostsze wyjaśnienia. Tłumacząc jakiś fakt (np. życia) nie należy mnożyć bytów ponad potrzebę (brzytwa Ockhama), zatem - jeśli proces życia i istnienie świadomości da się wyjaśnić poprzez procesy fizyczno-chemiczne, błędem jest odwoływanie się do koncepcji duszy. Zyskujemy wtedy bowiem zamiast odpowiedzi dziesiątki kolejnych pytań.

 - Przy obecnym stanie wiedzy nie da się w jakikolwiek naukowy sposób dowieść istnienia duszy, jest to więc jedynie hipoteza.

 - Dusza, będąc czymś zupełnie innym niż ciało, nie mogłaby na to ciało w żaden sposób oddziaływać. Jeśli jest jednak czymś do ciała podobnym, w zasadzie powinniśmy ją już jakoś wykryć.

 Wybrane argumenty za:

 - Relacje osób z pogranicza śmierci (tzw. OBE). Tutaj można też omówić argumenty za i przeciw. Czy mamy do czynienia z realnymi wydarzeniami, czy z rodzajem halucynacji?

- Fakt, że na pewnym etapie istnieje związek pomiędzy pracą mózgu a świadomością nie musi oznaczać, że świadomość sprowadza się do pracy mózgu. Mózg może być jedynie czymś w rodzaju "odbiornika" świadomości. Jeśli rozwalę radio na kawałki, to owszem, przestanie ono grać, lecz nie znaczy to, że rozgłośnia przestała istnieć.

 - Wszelkiego rodzaju argumentacje "moralne", bardzo ważne dla wielu ludzi - np. dusza musi istnieć, bo inaczej zbrodniarze, którzy popełnili wielkie zło, a nie zostali schwytani, nie zostaliby również ukarani "po tamtej stronie". Poza tym - istnienie duszy jest obecnie fundamentem większości religii.

 - Fenomen jednostkowej świadomości nie został jeszcze do końca wyjaśniony. Nie da się przypisać świadomości do konkretnego miejsca w mózgu. Jest możliwe, że mamy do czynienia ze zjawiskiem, które dopiero zostanie wyjaśnione.

 - Relacje osób utrzymujących, że spotkały się ze zmarłymi (i tu znowu - za i przeciw)

 - Jakimś argumentem są też teorie mówiące np. o czasoprzestrzeni i jej wiecznym istnieniu. Upływ czasu może być jedynie złudzeniem wynikającym z pracy mózgu i jego ograniczonych możliwości poznawczych. Podobnie, jak widzimy tylko nasze najbliższe otocznie (jeśli nie obejrzę Wiadomości nie będę miał pojęcia, co dzieje się w Afryce, nawet jeśli kiedyś tam byłem), tak samo postrzegamy jedynie mały wycinek czasoprzestrzeni i nazywamy go "TERAZ" oraz "TUTAJ". W rzeczywistości istniejemy jednak wiecznie w pewnym "wycinku" czasoprzestrzeni, a po śmierci odradzamy się w nim ponownie. Na koniec można puścić film, np. o OBE. Na pewno warto poświęcić też czas na dyskusję, tak by każdy mógł opowiedzieć o własnych przekonaniach. Warto rozmawiać o tych sprawach, bo wcale nie są to rzeczy ani dziwne, ani śmieszne, ale ważne dla każdego.



Sekret duszy od niepamiętnych czasów fascynował rozmaitych badaczy i eksperymentatorów...




Jeszcze inną, równie ciekawą sprawą są wnioski, jakie wyciągniemy ze stwierdzenia własnej śmiertelności. Pewna Pani Kierownik stwierdziła na przykład, że należy jak najwięcej i jak najwydajniej pracować dla firmy, ponieważ kiedyś i tak umrzemy. Pani Nauczycielka, z którą rozmawiałem, powiedziała, że należy wiele się modlić i wierzyć w Pana Boga, ponieważ nasze życie jest ograniczone. Inna znów osoba, Uczeń, stwierdził, że należy przede wszystkim w umiarkowany sposób korzystać z życia. Punktów widzenia, jak widać, w odniesieniu do tej samej sprawy jest wiele. Ale to byłby już temat na kolejny wpis i kolejne spotkanie kółka. 

sobota, 18 maja 2013

ON

Powieść "On" dostępna będzie w formie drukowanej od 22.05.13r., ale w przedsprzedaży pojawiła się już wersja na czytniki. Kto dysponuje tym wspaniałym urządzeniem, może nabyć powieść już teraz, i to znacznie taniej:


A oto kilka słów zachęty:

 Młody biznesmen z Poznania postanawia wyremontować opuszczony pałac, widząc w tym szansę na życiowy interes. Nie odstrasza go ani mroczna przepowiednia, ani plotki miejscowych. Mimo ostrzeżeń przyjaciela kupuje posiadłość i rozpoczyna prace remontowe. Lawina dziwnych zdarzeń towarzyszących każdej jego wizycie w pałacu i tajemnicze zgony w okolicy przekonują go, że nie była to dobra decyzja... Czy uda mu się powstrzymać złowrogą siłę?

     Powiew świeżości w polskiej literaturze grozy! - Robert Cichowlas, pisarz

     Łukasz Henel udowadnia swoją powieścią, że wystarczy literacki talent, by z pozornie banalnych elementów - takich jak na przykład nawiedzony pałac - uczynić niepokojącą opowieść. Jest w tej książce czające się w ciemności tajemnicze zło, są niebezpieczne sekrety z przeszłości, jest wreszcie i napięcie, które nie pozwala przestać czytać aż do ostatniej strony. Jednym słowem On to solidna porcja grozy, która spodoba się wielbicielom mrocznych klimatów. - Anna Kańtoch, pisarka



czwartek, 16 maja 2013

Czy istnieją Niefilozofowie?



Oczywiście, że nie*. Pogląd, że filozofowie są jakimiś dziwnymi, oderwanymi nieco od realiów życia  ludźmi jest z gruntu nieprawdziwy. Każdy człowiek jest filozofem, tylko nie każdy o tym wie. Lekarz, który odmawia podania choremu środka znieczulającego wyznaje pewien pogląd filozoficzny. Pani ekspedientka w mięsnym, gdy mówi „a tam, reszty nie trzeba”, też wyznaje jakiś pogląd filozoficzny. Urzędnik, traktujący z góry petenta - ma pewien pogląd filozoficzny. To, jak zniesiemy wieść o śmierci bliskiej osoby, zależy od naszego sposobu spojrzenia na świat. To, jak zainwestujemy pieniądze – również. To, jaką szkołę wybierzemy - też. Inaczej sens życia pojmuje gimnazjalista, inaczej staruszka. Kiedy rozmawiamy z innymi ludźmi, podejmujemy decyzje, wybory – cały czas kieruje nami filozofia, tylko my o tym nie wiemy. Czasem jest to bardzo prosta filozofia, jakieś zasłyszane niegdyś maksymy, jakieś dobre rady, jakieś wzorce… które chcielibyśmy naśladować.
Kulturysta, który chce być jak Pudzian, też ma swoją filozofię. Nie należy się z niej wyśmiewać, ona też jest w pewnym stopniu przemyślana, choć może czasem nie do końca wypowiedziana. On też ma swój system wartości. Też, w oparciu o niego dokonuje ważnych wyborów… nie nazywa tego filozofią, ale swoją filozofię ma i ONA NIM STERUJE. Tak samo babuszka przed kościołem, kierowca, dziecko, więzień,  elektryk, profesor uniwersytetu – wszyscy oni mają swoją filozofię. Tak jak wszyscy ludzie mają zęby. Kłopot w tym, że używając tej przenośni - w Polsce mało kto chodzi do dentysty:-)

*No dobrze, nie można z całą pewnością powiedzieć, że coś istnieje albo nie. Ale ja nie spotkałem żadnego.