poniedziałek, 5 stycznia 2015

Ważny problem w nauczaniu etyki - interesujący artykuł

Od dawna poruszam na blogu temat utrudnień z jakimi spotyka się nauczanie etyki w polskim szkolnictwie. Jednym z największych jest brak podręczników. Podręcznikiem jakim dysponuje cała podstawówka jest książka Marka Gorczyka "Chcemy być lepsi", dedykowana dla klas I-III. W praktyce jest on niewystarczający. Nie można używać wciąż, co roku, tego samego podręcznika dla wszystkich klas. Uczniowie już w drugim roku znają go dobrze i nie można wciąż czytać tych samych tekstów. 

Próbuje się ten temat tuszować, odwołując się do "inwencji twórczej" samych nauczycieli etyki. Dlaczego jednak tylko oni mają być zdani na swoją "inwencję"? Dlaczego takiej samej, bezpodręcznikowej inwencji nie oczekuje się od nauczycieli innych przedmiotów?

Brak podręcznika odbija się negatywnie na ogólnej ocenie przedmiotu. W powszechnym mniemaniu bowiem podręcznik do prowadzenia lekcji powinien być. Nie tylko po to, by dzieci i nauczyciel mogli z niego korzystać, ale również po to, by rodzice dowiadywali się jakie tematy obowiązują na etyce. 

Swoistą hipokryzją jest fakt, że książki zarówno do nauki religii jak i etyki nie są w żaden sposób dotowane przez Ministerstwo, jako że obydwa przedmioty zostały uznane za dodatkowe. Wiadomo, że w przypadku etyki jest to "cios w samo serce", bowiem nie ma żadnych źródeł z których opracowanie, wydanie i rozpowszechnianie takich podręczników mogłoby być dotowane. Wiadomo, że bez pieniędzy nie uda się zrobić atrakcyjnego podręcznika. Aby taki przygotować potrzebna jest pomoc dobrych grafików oraz konsultacje metodyczne i środki na samą publikację. Piszę oczywiście o podręczniku na dobrym poziomie, z ilustracjami, zadaniami, ćwiczeniami, a być może nawet dodatkami multimedialnymi (na przykład ze scenkami sytuacyjnymi). Musiałaby to być książka przewidująca korzystanie z niej nawet przez kilka lat z rzędu, przez wszystkie roczniki danej grupy edukacyjnej. 



Zachęcam do przeczytania artykułu na ten temat w "Gazecie Wyborczej":

piątek, 2 stycznia 2015

Kontrowersyjny temat w szkole średniej

Jak być może niektórzy wiedzą, przez pewien czas prowadziłem zajęcia z etyki w szkole średniej. Obecnie z powodu sporej ilości godzin w mojej obecnej szkole musiałem niestety z nich zrezygnować. 

Czasem wracam do tamtego pouczającego doświadczenia i dzisiaj chciałem podzielić się z Wami przemyśleniami w pewnej kwestii. Przypominam sobie jedne z pierwszych zajęć, kiedy wciąż dochodzili nowi uczniowie. Wielu z nich nie miało pojęcia czym zajmuje się etyka lub filozofia. 
Nie było wcale łatwo to wyjaśnić. Owszem - można zawsze podawać definicje z różnych książek. Na przykład "systematyczna, krytyczna refleksja nad bytem, poznaniem i działaniem". Lecz co takie wyjaśnienie mówi przeciętnemu szesnasto-, siedemnastolatkowi? Chyba jednak niewiele. Nie bez przyczyny pewien profesor powiedział kiedyś, że pytanie "czym jest filozofia?" samo w sobie jest problemem filozoficznym. 

Niemniej nie o tym chciałem dziś przede wszystkim napisać. Wyobraźcie sobie, że na zajęciach pojawiła się grupa dziewcząt, które ze wszystkich sił pragnęły dowiedzieć się czegoś o opętaniu. Tak właśnie - o opętaniu. Muszę tutaj zaznaczyć, że w tych pierwszych dniach owe uczennice nie miały pojęcia, że w moim skromnym dorobku znajdują się także książki grozy. Grozę traktuję czysto hobbystycznie i NIGDY nie przenoszę tej sfery swoich zainteresowań na pracę w szkole. Nigdy nie rozmawiam też o moich książkach w szkole, wychodząc z założenia, że są one przeznaczone (piszę o powieściach grozy) - dla dorosłego czytelnika. 

Tak czy siak pytanie pojawiło się. Oczywiście, w takich sytuacjach można schować głowę w piasek i odpowiedzieć, że program z etyki lub filozofii nie przewiduje takich zagadnień. Ale - każdy kto pracował z młodzieżą wie, że odpowiadając w ten sposób traci się autorytet i wychodzi na "sztywniaka". Młodzi ludzie zadają jakieś, w ich mniemaniu filozoficzne pytanie, a prowadzący nawet nie próbuje się do niego odnieść.

Mało tego, wyczułem, że z jakiegoś powodu (to samo w sobie jest już ciekawe) to zagadnienie bardzo interesuje wiele osób. Sporo uczniów szkoły średniej podchodzi do tematu niezwykle poważnie. Pytanie czy stoją za tym jakieś filmy, czy też może lekcje na których wiele się na ten temat opowiada (mówiąc wprost - straszy się, lub ktoś może powie "ostrzega") - pozostawię bez odpowiedzi. 

Postanowiłem odnieść się do tematu z czysto filozoficznego punktu widzenia i miałem wrażenie, że niektóre osoby lekko rozczarowałem. Spodziewano się po mnie chyba jakichś mrożących krew w żyłach szczegółów, kolejnych opowieści, przestróg, grożenia palcem, itp. 

Oczywiście nic takiego nie nastąpiło. Wyjaśniłem, że podobne zagadnienia wymagają wielkiej ostrożności w podejmowaniu jakichkolwiek sądów. Że większość takich przypadków to po prostu choroby psychiczne, a także niezłe pole do popisu dla... rozmaitych szarlatanów. No i oczywiście - że mamy do czynienia tylko i wyłącznie z hipotezami, które w żaden sposób nie zostały przez współczesną naukę potwierdzone. Często za podobnymi "historiami" kryją się prozaiczne motywy - takie jak chęć umocnienia wiary w zabobony, pragnienie zwrócenia na siebie uwagi, chęć przydania rangi sobie samemu jako "obrońcy przed złem" itp. itd. Wreszcie warto podkreślić "psychologiczną atrakcyjność" wiary w istnienie podobnych zdarzeń. Można bowiem w ten sposób - działaniem jakiejś "mrocznej siły" - usprawiedliwiać zło jakiego ludzie potrafią się dopuszczać.

Od wieków źródłem wielu podobnych opowieści była również ówczesna niemożliwość wyjaśnienia pewnych zdarzeń. Dlatego też uważano na przykład, nie wiedząc o istnieniu bakterii, że przyczyną choroby są grzechy lub działanie jakichś nieprzychylnych ludziom duchowych sił. To przekonanie występowało i występuje nadal w wielu kulturach, ale jego "moc" zmniejsza się wraz z rozwojem naszej wiedzy o świecie.

Nudne wyjaśnienie? Na pewno nudniejsze i mniej "ekranowe", niż wrzeszcząca i unosząca się pod sufitem nastolatka. (Notabene - większość młodzieży bezkrytycznie odnosi się do napisów typu "oparte na faktach").

Oczywiście, starając się patrzeć na temat możliwie obiektywnie nie postawiłem ostatecznej kropki nad "i". Otaczający nas świat nadal kryje wiele tajemnic i z pewnością nie każde zjawisko uda nam się wyjaśnić naukowo, co nie oznacza wcale, że jest ono niemożliwe do naukowego wyjaśnienia w przyszłości. Człowiek pragnie cudów i niezwykłości, ale często warto pohamować w sobie to pragnienie, nawet po to, by móc zobaczyć tą niezwykłość tam, gdzie  - być może - występuje ona w rzeczywistości. 

Jestem ciekaw, czy Wam (osobom, które pracują w szkołach) też przytrafiały się podobne, zaskakujące pytania...

Marcin Dolecki "Jeden z możliwych światów"







              Kiedy po raz pierwszy usłyszałem o książce pana Marcina pomyślałem, że ktoś próbuje na polskim gruncie powtórzyć światowy sukces „Świata Zofii” J. Gaardera. Oczywiście pesymistycznie uznałem, że to nie może się udać. Polacy czytają ogólnie rzecz biorąc tytuły, które są popularne za granicą, a nie odwrotnie. Poza tym u nas w szkołach nie ma filozofii, więc zapewne mało kto sięgnąłby po taką książkę na sklepowej półce. Dla całych pokoleń Polaków jest to po prostu strata czasu. Tak zostaliśmy wychowani. Znacznie większą popularnością cieszą się książki o gotowaniu, ponieważ bardziej przydają się na co dzień. Od dawna wpajano nam "pragmatyzm", skupienie na "codziennych sprawach", jako że rzecz oczywista - głębsza refleksja może być niebezpieczna dla każdego, kto chce sprawować władzę nad innymi. U  nas  „Światowi Zofii” względną nośność i reklamę zapewnił status „światowego bestsellera”. Tylko dlatego w Polsce książka nieźle się sprzedała. Spodziewałem się czegoś podobnego - grubej powieści napisanej przez Polaka, gdzie w fabułę wplecione są najbardziej znane teorie filozoficzne. 

              Otrzymałem od listonosza książkę liczącą sobie niecałe 160 stron. Jednak już od pierwszych akapitów zaczęło narastać we mnie zaciekawienie. Okazało się, że „Jeden z możliwych światów” to książka zupełnie inna niż „Świat Zofii” i autor wcale nie miał zamiaru podążać utartymi szlakami.

        Z jakiegoś powodu mam silne przeczucie, że większość redaktorów ze znanych wydawnictw odrzuciłoby tę książkę jako niezdatną do publikacji lub możliwą do opublikowania po dużych przeróbkach. Mam wrażenie, że po prostu nie załapaliby, o co w tej książce chodzi. Dlatego, że – takich książek się w Polsce prawie się nie publikuje, aż wreszcie zrobił to Marcin Dolecki.

       Już od pierwszych stron zorientowałem się, że mam do czynienia z opowieścią w stylu „Małego Księcia”. Symboliczne postacie głównych bohaterów sprawiają wrażenie „niedopracowanych”. Jest to oczywiście zabieg celowy, tak jak we wszystkich tego typu książkach. Nie ma tu zbyt wiele miejsca na konstruowanie świata od podstaw, monotonne budowanie fabuły i wyjaśnianie wszystkich szczegółów. Pamiętacie „Małego Księcia”? Autor nie wytłumaczył na przykład w jaki sposób Mały Książę porusza się w przestrzeni kosmicznej bez skafandra, nie objaśnił też, skąd bierze żywność Pijak żyjący na swojej planecie, ani kim są jego rodzice… (już widzę te krytyczne znaki zapytania postawione na marginesach przez doprowadzonego do szewskiej pasji redaktora) Sięgając więc po „Jeden z możliwych światów” nie spodziewajmy się klasycznej powieści z gatunku fantastyki. Mamy do czynienia raczej z przypowieścią w której najważniejsze jest przesłanie. 

Akcja rozgrywa się w totalitarnym państwie rządzonym przez imperatora „troszczącego się o szczęście swoich dzieci”. Głównym bohaterem jest Filip, wrażliwy i zadający wiele pytań młody człowiek. Marzyciel zainteresowany astronomią i lubiący wpatrywać się przez teleskop w odległe gwiazdy, być może w poszukiwaniu innych światów niż ten, w którym wypadło mu żyć. Jego rodzice zostali uwięzieni przez tyrana. Wydaje się, że Filip jest jednym z niewielu, którzy nie zatracili jeszcze wiary w sens myślenia i zadawania pytań. Reszta społeczeństwa wtopiła się w swoje zwykłe, codzienne role i stara się być jak najmniej widoczna, by uniknąć kłopotów. W tym sensie opowieść pana Doleckiego jest zawsze aktualna.

Postać Filipa jest dobrze skonstruowana. Jest on jakby pierwowzorem tych wszystkich młodych, zbuntowanych ludzi, którzy zastanawiają się nad życiem, zanim codzienność dojrzałości wtłoczy ich w swoje tryby.

Filip poznaje piękną Julię. Niestety także oni od pierwszych kart książki zmuszeni są do ucieczki przed aresztowaniem. Akcja staje się wartka i ma w sobie coś z powieści sensacyjnej. Ucieczka bohaterów przybiera jednak bardzo zaskakujący obrót… odnajdują bowiem niezwykły artefakt umożliwiający przenoszenie się w czasie i przestrzeni oraz… spotkanie z największymi myślicielami ludzkości jak święty Augustyn, Kartezjusz a nawet… Richard Dawkins. Każdy z nich przedstawia bohaterom własną filozofię i swoją wizję świata.

Nie będę oczywiście zdradzał zakończenia, ale w całej powieści widać inspirację znanym mitem o jaskini platońskiej. Czyżby „ucieczkę” również należało rozumieć w sensie metaforycznym? W przypowieści Platona tylko jeden spośród „niewolników” ucieka. Reszta żyje swoimi złudzeniami i trwa w świecie, który chociaż jest straszny – to wydaje się znany i bezpieczny. Niewolnicy złudzeń nie znają „światła” prawdy i dobra. Tylko jeden człowiek decyduje się na opuszczenie jaskini i – podobnie jak Filip  w opowieści pana Doleckiego – udaje się w pełną przygód i niebezpieczeństw wędrówkę. W „Jednym z możliwych światów” ta wędrówka to spotkanie z filozofią i jej najbardziej znanymi myślicielami.

No cóż, w tym momencie warto przytoczyć słowa Bertranda Russella:
Człowiek, któremu obcy jest posmak filozofowania przechodzi przez życie jako więzień przesądów przejętych ze zdrowego rozsądku, z obiegowych wierzeń jego epoki i narodu, a także z przekonań, które rozwinęły się w jego umyśle bez starannych dociekań czy też wynikającej z nich aprobaty.

                Zachęcam do sięgnięcia po „Jeden z możliwych światów”. Jest napisana przystępnym językiem, a dzięki warstwie fabularnej czyta się ją po prostu dobrze. Nadaje się dla młodzieży i dorosłych. Symboliczny charakter opowieści sprawia, że można wracać do niej wiele razy i pokusić się o własną interpretację. Mam nadzieję, że przyjdą takie czasy, gdy książka pana Marcina wejdzie do kanonu szkolnych lektur. Z pewnością na to zasługuje.